SlytherinGirl 2
Komentarze: 0
Będę w Slytherinie!
- To chyba powinno być gdzieś tutaj. - Powiedziała Hanka wnikliwie studiując mapę. - Tak, powinniśmy się tu zatrzymać. Przejście jest na tyłach baru Dziurawy Kocioł.
Państwo Forger zaparkowali bezzwłocznie swój samochód na najbliższym parkingu i ruszyli w stronę Dziurawego Kotła. Kiedy weszli do środka, to, co zobaczyli w ogóle nie pokrywało się z ich wyobrażeniami o tym miejscu. Po pierwsze było tam brudno. Wyglądało to tak, jakby tej knajpy nikt nie sprzątał od wieków. Stoliki były upaprane woskiem od świec, które oświetlały siedzących przy nich gości, a po podłodze walały się sterty kurzu. W rogu, ze specjalnego kosza wystawało co prawda kilka mioteł, ale coś Hance mówiło, że nie służą one do zamiatania podłogi.
- Przepraszam bardzo. - Pani Forger podeszła do barmana. - Chciałabym się dowiedzieć jak dojść na ulicę Pokątną.
Barman patrzył się na nią przez chwilę, po czym powiedział tylko jedno słowo: Tędy! A potem mruczał coś do siebie, bardzo niewyraźnie i cicho, ale Hance wydawało się, że brzmi to coś jak: "zakichane szlamy". (A nawet jeszcze gorzej).
Przeszli przez środek pomieszczenia, po czym weszli do izby, która chyba służyła za kuchnię. Było tam bardzo duszno i parno. Na wolnym ogniu w wielu kociołkach bulgotało coś, czego Hanka podobnie jak i jej rodzice woleliby nie próbować. Szybko jednak wyszli i z tego pomieszczenia. Barman wyprowadził ich na małe podwóreczko, które znajdowało się dokładnie po drugiej stronie budynku Dziurawego Kotła.
- Radziłbym panience uważać. Następnym razem panienka sama skorzysta z tego przejścia. Ja nie jestem tutaj po to, by was niańczyć! - Tu barman zrobił przerwę jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Wyjął ze swojego płaszcza coś, co zdawało się być najprawdziwszą różdżką i stuknął nią kilka razy w ceglasty mur, przy którym wszyscy stali, po czym wrócił z powrotem do baru. Ku zdziwieniu państwa Forger cegły rozstąpiły się, ukazując przejście na jakąś zatłoczoną ulicę. Była to ulica Pokątna.
W porównaniu z Dziurawym Kotłem, ulica Pokątna była fascynującym miejscem. Wąska uliczka, która ukazała się ich oczom, wyglądała jak widoczek z jakiejś starodawnej niemieckiej pocztówki, przedstawiającej kawałek miasteczka. Kamienice nie były zbyt wysokie, ale ich nachylenie w stosunku do ulicy było tak duże, że Hanka bała się, że za chwileczkę się przewrócą. Nic takiego się jednak nie działo. Kiedy państwo Forger przeszli przez dziurę w murze, przejście nagle zniknęło. "Ciekawe jak teraz wrócimy na tamtą stronę Londynu". - Pomyślała nagle Hanka. Jednak już za chwilę przestała się tym zupełnie martwić. Ulica Pokątna skupiła całą jej uwagę.
Pełno tu było sklepów, w których można było kupić najróżniejsze rzeczy, poczynając od żabich wątróbek a na wspaniałych miotłach wyścigowych kończąc. Hanka i jej rodzice musieli stać wpatrując się w te wszystkie bardzo dziwne dla nich rzeczy dość długo, bo ktoś do nich podszedł i zagadnął...
- Przepraszam, ale państwo chyba są mugolami, czyż nie?
Nie za wysoki, rudy mężczyzna stał przed nimi i wydawał się być czymś bardzo uradowany. Obok niego stało dwóch identycznie rudych i piegowatych chłopców.
- Eee... Czym? - Zapytał pan Forger.
- O, tak! - Prawie wykrzyknął rudy mężczyzna a chłopcy obok niego unieśli ręce w takim geście jakby spotkali się z samym bogiem. Zapadło krótkie milczenie.
- Och, najmocniej przepraszam. - Odezwał się w końcu rudy mężczyzna a piegowaci chłopcy przybrali grymas niewymownego żalu i natychmiast się pokłonili. - Na boga! Fred! George! Przestańcie się wygłupiać. Już dość narozrabialiście strasząc własnego profesora! A teraz robicie wstyd całej magicznej społeczności przed tą oto... - Tu zrobił krótką pauzę. - Wspaniałą rodziną Mugolską.
- Tak więc - Ciągnął dalej mężczyzna (Chłopcy za nim nadal mieli miny jakby spotkali rodzinę bogów, ale już nie gestykulowali każdego słowa rudego mężczyzny, a tym bardziej nie bili już pokłonów). - Ja się przecież nie przedstawiłem.
- Nie może być. - Mruknęła pod nosem Hanka.
- Nazywam się Artur Weasley. Pracuję w Ministerstwie. A to są Fred i George, moi synowie. Bardzo za nich przepraszam, oni nigdy nie umieją zachować powagi, kiedy wymaga tego sytuacja.
- Że jak? - Odezwał się jeden z braci.
- Że my nie potrafimy? - Zawtórował mu drugi.
- My wszystko potrafimy!
- My potrafimy nawet wtedy, gdy sytuacja tego nie wymaga! - W tej samej chwili jeden z braci wyjął coś, co musiało być różdżką i przytknął to do głowy brata.
- Caput Brasicae! - Nagle głowa jednego z braci zamieniła się w olbrzymią główkę kapusty. Hanka parsknęła śmiechem.
- Na boga! Fred! George! - Krzyknął pan Weasley, ale bracia zdawali się go nie słyszeć. Jeden biegał w kółko trzymając się za swoją głowę z kapusty a drugi znowu bił pokłony.
- Finite Incantatem! - Tym razem to pan Weasley rzucił zaklęcie. Kapuściana głowa zniknęła. - Wszystko... powiem... matce.
- Na pewno bardzo się ucieszy! - Powiedzieli bracia niemal jednocześnie.
- To my się chyba już pożegnamy. - Wypaliła nagle Hanka.
- Ależ nie! Ja bardzo, bardzo za nich przepraszam. Ja pomyślałem, że skoro państwo są mugolami to może przyda się wam pomoc. Na pewno jeszcze nie wymieniliście pieniędzy. A musicie wiedzieć, że my płacimy zupełnie inną walutą.
- No, to teraz tato się zachowałeś jak należy! - Powiedział ze śmiertelnie poważną miną jeden z braci.
- Tak, po twojej przemowie każdy głupi by pomyślał, że chcesz go naciągnąć. - Drugi z braci trzymał rękę ojca tak jakby się z nim witał lub, co bardziej prawdopodobne, jakby mu czegoś gratulował.
- Posłuchajcie. - Kontynuował pierwszy rudzielec. - Na końcu ulicy jest Bank Gringotta, gdzie możecie wymienić pieniądze. Tylko, że za pierwszym razem dobrze pójść z jakimś czarodziejem, bo widzicie...
- Straszliwe trzymetrowe gobliny...
- Tam pracują.
- Gobliny? - Zapytała z niedowierzaniem pani Forger.
- Sorry chłopaki, ale nawet niemagiczne dzieci wiedzą, że gobliny nie przekraczają metra wzrostu. - Powiedziała beztrosko Hanka.
- O bogini mądrości! - Wykrzyknął jeden z braci.
- A skąd panienka wie tyle o goblinach? - Zainteresował się pan Weasley.
- Przecież każde dziecko zna conajmniej jedną bajkę o nich. - Odpowiedziała Hanka.
- Bajkę! - Oburzył się jeden z braci.
- Chodź więc do bajkowego świata! Do Banku Gringotta! - Drugi z braci ciągnął już Hankę za rękaw.
- Widzę, że chyba nie mamy wyboru. - Odezwał się po raz pierwszy pan Forger.
- Oh, ja na prawdę nie chciałbym się narzucać. - Powiedział zmartwionym głosem pan Weasley.
- Ależ, co pan mówi. - Powiedziała dobrodusznie pani Forger. - To bardzo miłe, że zechciał nam pan pomóc.
- Żona ma absolutną rację. - Powiedział pan Forger. - Nazywam się Igor Forger a to jest Laurencja.
- A ta miła osóbka? - Zapytał pan Weasley wskazując na Hankę.
- To jest Hania. Nasza...
- Córka.
- Dokończyła uprzejmie pani Forger.
Udali się do Banku Gringotta. W ciągu drogi Hanka gadała z Fredem i Georgem a państwo Forger rozmawiali z panem Weasleyem. Bank Gringotta był oczywiście miejscem nie tyle niezwykłym, co interesującym. Tak, jak powiedział jeden z braci, było tam pełno goblinów, które przeliczały pieniądze, robiły zapiski, czy w ogóle siedziały czekając na klientów. Państwo Forger dość szybko wymienili walutę. Trzeba jednak przyznać, że nie było to takie proste. Państwo Forger zupełnie nie znali się na pieniądzach czarodziei, tak jak Weasleyowie na pieniądzach mugoli. Było małe zamieszanie polegające na tym ile należy wziąć czarodziejskiej waluty, tak by starczyło na wszystkie zakupy i zostało jeszcze dla Hanki, jako roczne kieszonkowe. W końcu opuścili Bank Gringotta.
- To może my pomożemy zrobić Hani zakupy a państwo sobie usiądą i odpoczną? - Zaproponował nagle Fred.
- Tak, to doskonały pomysł. Oprowadzimy Hanię po Pokątnej a przy okazji opowiemy jej trochę o naszym świecie, no i o szkole. - Dodał szybko George.
- No, nie wiem czy to jest dobry pomysł. - Pan Weasley miał niezdecydowaną minę.
- Hance. - Przerwała Hanka.
- Co? - Zapytali chórem bracia.
- Pokażecie Hance Pokątną, nie Hani.
- No to idziemy!!! - Powiedział Fred.
- Mamo, tato to ja wrócę za... No jak wrócę to wrócę.
- Dobrze. Idź już. - Powiedział pan Forger.
- My będziemy czekali tutaj. - Pan Weasley wskazał na pobliską kawiarnię.
- No to narazie.
I poszli. Fred i George mieli miny bardzo zadowolone. Zupełnie takie, jak wtedy, kiedy jednemu z nich wyrosła kapusta zamiast głowy.
- Może się poczęstujesz? - Zapytał beztrosko Fred.
- Eee.. No dobra. A co to jest? - Zapytała Hanka biorąc do ręki ciastko.
- To jest wspaniały Pieprzny Diabełek.
- Aha. No sądzę, że mogę spróbować.
Fred i George stali przez chwilę w milczeniu a potem.....
- Aaaaaaaaagggggggghhhhhhhhh!!!!!!!!
Hanka dosłownie zaczęła pluć ogniem. Bracia zwijali się ze śmiechu, ale ku ich zdziwieniu to samo robiła Hanka, kiedy już tylko płomienie nie wydobywały się jej z ust.
- Fantastyczne! Macie tego więcej?
- Oczywiście, ale tobie już bym tego nie polecał. Jak się zje za dużo, to może wypalić dziurę w języku. Kiedyś nafaszerowaliśmy tym naszego brata Rona, ale się mama wtedy wkurzyła.
- Niewątpię. - Powiedziała Hanka, po czym znowu wszyscy zaczęli się śmiać.
- Słuchaj. Kupmy najpierw różdżkę, co? - Zaproponował Fred.
- Mnie to wszystko jedno. Może być i różdżka.
Poszli więc do sklepu Ollivandera. Kupno różdżki nie zajęło wiele czasu, ponieważ prawie każda różdżka pasowała do Hanki.
- Bardzo dziwne. - Powiedział pan Ollivander. - Musi panienka mieć niezwykły talent, skoro z prawie każdej różdżki może panienka korzystać w tak młodym wieku, albo... Ale nie, to przecież nie wchodzi w grę.
Hanka wychodziła ze sklepu Ollivandera z BARDZO zadowoloną miną.
- To w końcu jaką różdżkę kupiłaś? - Zapytał George.
- Brzozową, 12 calową z ogonem jednorożca.
- Całkiem niezła. Tak, daje duże możliwości.
- Słuchajcie. Domyślam się, że wy nie idziecie do pierwszej klasy, co?
- Oczywiście, że nie. My jesteśmy w trzeciej.
- To może opowiedzcie mi coś o tej szkole.
- Nie ma sprawy. No... To kupmy teraz szaty. Będą cię mierzyć i tak dalej, więc będzie czas żeby ci opowiedzieć.
Weszli do sklepu Madame Malkin "Szaty na wszystkie okazje". Nie byli tam jednak sami. Na stołeczku do przymiarek stał wyjątkowo ładny i jak się potem okazało wyjątkowo wredny chłopiec.
- Kogo ja widzę? Weasleyowie! Nie mówcie, że stać was na nowe ciuchy? Jesteście ze sponsorem? - Tu spojrzał na Hankę.
- Co to za jeden? - Spytała Hanka.
- Nie mam pojęcia. - Odpowiedział Fred.
- Hej! Ty! Świński blondynku. Wypadałoby się najpierw przedstawić, wiesz? – Powiedziała Hanka.
- Coś ty do mnie powiedziała?!
- Nie masz na tyle manier by się przedstawić, to się zwracam do ciebie tak, jak mi się podoba.
- Malfoy. Draco Malfoy. A na twoim miejscu, to bym uważał.
- A to czemu? Co taki wielki prosiak jak ty mógłby mi zrobić?! Tak właściwie to....
Fred i George odciągnęli Hankę na bok.
- Co ty wyprawiasz? - Spytał George szeptem.
- Nie zaczynaj z Malfoyami. - Powiedział Fred.
- Właśnie! To największe szumowiny jakie znam. - Przerwał mu George.
- Ja o nich w życiu NIE SŁYSZAŁAM. - Powiedziała Hanka na tyle głośno, żeby Draco mógł usłyszeć.
- Aha! Ucieszył się Draco! Szlama! No pięknie. Weasleyowie ze szlamą!
- Cofnij to Malfoy! - Warknął George.
- A niby czemu? Przecież to prawda. Łazicie ze szlamą. Hańbicie dobre imię czarodziejów.
- O co mu chodzi? - Spytała Hanka Georga.
- Później ci po...
- Co się tu dzieje? - Do sklepu wszedł wysoki mężczyzna o wyjątkowo jadowitym spojrzeniu.
- Ojcze. Nie uwierzysz. Weasleyowie prowadzają się ze szlamą!
- A co w tym niewiarygodnego Draco? Mam wątpliwą przyjemność pracować z ich ojcem. Wiem jaki to typ ludzi.
- A... No tak. - Wybełkotał zbity z tropu Draco.
- Wychodzimy. - Powiedział Fred.
- A moje ciuchy? - Spytała Hanka.
- Nie uciekną. Wrócimy jak sobie stąd pójdą te rasowe kundle. - Powiedział bardzo cicho George.
- No proszę, uciekacie? - Ucieszył się Draco.
- Nic z tych rzeczy przygłupie. Od patrzenia na ciebie zrobiło mi się niedobrze. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. - Rzuciła Hanka najbardziej jadowitym tonem, na jaki ją tylko było stać.
Draco nie był w stanie nic odpowiedzieć.
- Na twoim miejscu bym uważał dziewczynko. Pewnych osób nie należy obrażać, bo... Jakby ci to wytłumaczyć, by twoja mała szlamowata główka zrozumiała... Można mieć SPORE kłopoty. - Wycedził przez zęby pan Malfoy.
- Mówi pan o sobie, czy o jakiejś innej wyjątkowo paskudnej rodzinie? - Spytała Hanka tym samym tonem. - Czy to możliwe, że takich... Jakby to ująć by pana nie urazić... Niemiłych snobów jest wśród społeczności czarodziejskiej... Więcej?
- Ty mała... - Pan Malfoy zaczął niemal krzyczeć.
- Żegnam. - Przerwała mu Hanka, po czym chwyciła za rękaw Freda i Georga i wyszła ze sklepu.
- No to masz przekichane! – Zaczął Fred.
- Właśnie. Co ci przyszło do głowy by się kłócić z Malfoyami?!?
- No, co? - Spytała Hanka z lekkim oburzeniem. - Wkurzyli mnie.
- Tylko, że teraz możesz mieć naprawdę problemy w szkole.
- Ten Draco ci nie daruje.
- No i co z tego? Mam się przejmować jednym przygłupem?
- Jednym nie ma powodu się przejmować. Jednak właśnie sprawiłaś, że u wszystkich Ślizgonów będziesz miała przekichane.
- U kogo?
- No tak. Przecież ty nic nie wiesz. - Powiedział z lekką dezaprobatą Fred.
- No to mnie oświeć Skarbnico Mądrości. - Odpowiedziała LEKKO urażona Hanka.
- Ok. Nie wkurzaj się. - Zreflektował się Fred.
- Taa... W porządku. Po prostu jeszcze mnie trochę nosi. Więc, o co chodzi?
- No... W Hogwarcie... No wiesz, Hogwart to szkoła. - Zaczął George.
- Wiem co to Hogwart! Nie róbcie ze mnie Malfoyki!
- Tylko cię sprawdzaliśmy. - Powiedział zadowolony Fred, po czym wytargał Hance włosy.
- No, ale do rzeczy. - Przerwał mu George. - Więc w Hogwarcie są cztery domy. Gryffindor, tam MY jesteśmy, Ravenclaw, Hufflepuff i Slytherin. Ci, którzy trafią do Slytherinu to Ślizgoni.
- Aha... - Przytaknęła Hanka.
- W ciągu roku domy rywalizują ze sobą zbierając punkty. Ten dom, który zdobędzie ich najwięcej zdobywa Puchar Domów. Gryffindor, Hufflepuff i Ravenclaw żyją ze sobą w zgodzie.
- No wiesz, jest widoczna rywalizacja, ale przyjaźnimy się ze sobą.
- Natomiast Ślizgoni przebywają tylko w obrębie swego domu a innych uważają...
- Za niewartych uwagi.
- Delikatnie mówiąc.
- A w jakim domu ja jestem? - Spytała Hanka.
- No, tego jeszcze nie wiadomo. Przecież nie przechodziłaś jeszcze przydziału, nie?
- No... Nie. Ale skąd wiecie, że ten Malfoy będzie w Slytherinie?
- Ooo... To bardzo łatwo przewidzieć. Jego rodzina jest tam od wieków.
- W Slytherinie są zawsze czarodzieje czystej krwi.
- To nie znaczy, że w innych domach ich nie ma, ale Slytherin...
- Czystej krwi? - Przerwała Hanka.
- No wiesz. Z dziada - pradziada. - Powiedział Fred.
- A więc ja jestem...
- No, ty nie jesteś czystej krwi, ale nie ma się czym przejmować. Dziś jest naprawdę mało rodzin czystej krwi.
- A wy?
- No my jesteśmy, ale jak widzisz nawet czysta krew nic nie daje jak cię nie lubią Malfoyowie.
- Slytherin może ci dokuczać z tego powodu. Mogą cię nazywać... Szlamą.
- Szlama! Też mi coś. - Powiedziała Hanka.
- To będzie znaczyło, że masz... - Tu George zrobił pauzę. - Szlamowatą, czyli brudną krew.
- Lata mi to. Wiecie co? Ten Malfoy nie będzie miał ze mną takiego łatwego życia. Będzie żałował, że jest ze mną na jednym roku. - Powiedziała Hanka a na jej twarzy zawitał szyderczy uśmiech.
- No! Nasza dziewczyna! Tak trzymaj. My podkręcimy trochę sytuację i cały Gryffindor stanie za tobą murem. - Powiedział niezwykle zadowolony Fred.
- A wiecie, że to się przyda? - Zapytała nagle Hanka.
- No pewnie, że się przyda. Może nawet uda nam się namówić do współpracy pozostałe domy. - Krzyknął z euforią George.
- Tego Hogwart jeszcze nie widział. Będzie zadyma, jak nic! - Zawtórował mu uradowany Fred.
- Źle mnie zrozumieliście chłopaki. Przydadzą mi się plecy, bo mam zamiar dostać się do Slytherinu. Ale propozycja zadymy też mi się podoba.
- Co?!?
- Propozycja zadymy też mi się podoba.
- Nie to!
- A co? Slytherin? – Spytała niewinnie Hanka.
- Czyś ty OSZALAŁA?!?
- Zamierzam dostać się do Slytherinu. - Powtórzyła Hanka.
- Ale TY nie możesz, no wiesz...
- Chodzi o to, że nie jestem czystej krwi? Czas już położyć kres tej głupiej tradycji. Dostanę się do Slytherinu i utrudnię Malfoyowi życie. - Na twarzy Hanki pojawił się wyraz triumfu.
Natomiast Fred i George zdawali się być po raz pierwszy w życiu zbici z tropu.
Dodaj komentarz