Komentarze: 0
List
Każda historia ma gdzieś swój początek. Ta zaczyna się w całkiem zwyczajnym, a wręcz można by powiedzieć nudnym miejscu. Bo cóż może być niezwykłego w normalnym osiedlu złożonym z domków na przedmieściu jakiegoś tam miasta? Można też powiedzieć, że ta cała zwyczajność nadawała temu osiedlu charakter jakiegoś fantastycznego miejsca rodem z kiepskich książek o zjawiskach nadprzyrodzonych czy czegoś w każdym razie podobnego. Całe osiedle miało jakiś z góry ustalony nudny geometryczny kształt, nudne były ulice oraz domki między ulicami, gdyż wszystkie wyglądały tak samo. Dom, ulica, dom. Wyglądało to tak, jakby ktoś postawił wokół jednego budynku niezliczoną ilość luster, by patrzący miał wrażenie, że stoi pośrodku jakiegoś osiedla. Wszystkie domy były jednak prawdziwe. Przed każdym stał inny samochód, zwyczajem sąsiedzkim, jeden lepszy od drugiego, a przed domami były małe ogródki. Gospodynie domowe prześcigały się w tym, który ogródek ma być ładniejszy, tak jak ich mężowie prześcigali się w jakości marek swoich samochodów. Może, więc to i lepiej, że chociaż budynki były wszystkie takie same. Przynajmniej na tym polu sąsiedzi nie musieli ze sobą rywalizować.
W jednym z takich nudnych domków z ładnym ogródkiem mieszkała najzwyklejsza na świecie rodzina, rodzina państwa Forgerów. Tata był prawnikiem, całkiem niezłym na marginesie, a mama jak większość pań w okolicy zajmowała się prowadzeniem domu. Byli to ludzie całkiem przeciętni, nie wyróżniający się zbytnio. Mieli córkę, znaczy się zwykłego rozpieszczonego bachora. Hanusia, bo tak się nazywało to cudo, miała kota. Nic by nie było w tym nadzwyczajnego, ale jej charakterek w zestawieniu z czarnym kotem, z którym się notabene nie rozstawała, sprawił, że wszystkie okoliczne dzieciaki nazywały ją wiedźmą. Niewiele się z resztą te rozkapryszone bachory pomyliły (nie oszukujmy się, dziś wszystkie dzieci to małe, rozpuszczone, potworzaste paskudniki). Hanka była czarownicą, a właściwie dopiero miała się nią stać.
Słońce było już wysoko na niebie, kiedy zegarek swoim wakacyjnym zwyczajem nie zadzwonił. Bo i po co miałby to robić? W wakacje nie trzeba wcześnie wstawać. Było już właściwie południe, kiedy Hanka zwlekła się z łóżka. Kiedy doprowadziła się do jakiegoś porządku, czy jak kto woli otrzepała z piór, zeszła po schodach do kuchni, by zrobić sobie jakieś śniadanie. Widok rodziców rozmawiających o czymś z przejęciem, nie zrobił na niej większego wrażenia. Była sobota, więc mogli sobie rozmawiać do woli, w końcu pan Forger nie musiał iść dzisiaj do pracy. Szepty rodziców wydały się jej jednak na tyle ciekawe, że zaczęła bezczelnie podsłuchiwać swoich rodzicieli.
- No, ale ta cała dziwna sowa. One są pod ochroną i chyba nie można ich używać jako gołębi pocztowych? - Dopytywała się męża pani Forger.
- Wiesz kochanie, chyba masz rację - Odpowiedział niemalże natychmiast pan Forger, a zaraz potem na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech znaczący mniej więcej tyle, co: "na tym można sporo zarobić". - Podali adres zwrotny?
- Nie, napisane jest tylko: Hogwart Szkoła Magii i Czarodziejstwa. Nawet nie ma znaczka, ale trzeba przyznać, że ten list adresowała czyjaś wyjątkowo wprawna ręka. Pismo jest bardzo ładne, wręcz trochę takie, takie... Jakby z zeszłego stulecia. No wiesz, kiedy poeci spisywali swoje wiersze ptasim piórem maczanym w atramencie, a narzeczeni pisywali do siebie piękne, romantyczne i długie listy.
- Tak, tak - Krótko skomentował pan Forger. - To nie może być jakiś głupi żart któregoś z jej znajomych. Żadne dziecko w tym wieku nie umie tak pisać, poza tym wygląda to całkiem... - Tu pan Forger zawahał się chwilę. - autentycznie.
- Może, więc spytamy ją, co o tym myśli? W końcu o nią tu chodzi.
- Zaraz, zaraz, o jaką "nią"? - Pomyślała niemal natychmiast Hanka. - Chyba nie myślą o mnie? Szkoła magii? W życiu nie słyszałam. No, w cyrku czasami pokazują jakieś tam tandetne sztuczki, ale do tego nie potrzeba żadnej szkoły, chyba. Zresztą ja nie chcę pracować w żadnym cyrku!
- NIE CHCĘ! NIGDZIE NIE PÓJDE! CHCECIE BYM UCZYŁA SIE NA JAKIEGOŚ CYRKOWCA? GDZIE MOJA GODNOŚĆ, GDZIE MOJE AMBICJE??! - Wywrzeszczała Hanka szybko.
- Myślę jednak, że powinnaś najpierw TO przeczytać. - Powiedział rzeczowym tonem pan Forger i wręczył swojej córce list. - Tam chyba nie uczą jakiś "cyrkowych sztuczek". Sama zobacz.
Hanka wzięła od niechcenia pożółkłą kopertę z miną oczywiście wielce obojętną na fakt, że właśnie powiadomiono ją o tym, że została przyjęta na pierwszy rok nauki w szkole magii.
- Nawet ich nie stać na porządny papier. Ten tu wygląda jakby miał ze sto lat, albo i więcej. Nie zdziwiłabym się gdyby pamiętał czasy Kleopatry.
- Najwyraźniej to bardzo stara szkoła... z tradycjami. - Powiedziała nieśmiało pani Forger.
- Wy naprawdę chcecie mnie tam posłać? Przecież nic nie wiecie o tej szkole. Chodzi wam o te sowy, tak? Tata doniesie na nich Ministerstwu Opieki nad Zwierzętami a potem zaproponuje "biednej szkółce" adwokacką pomoc za specjalnie niską opłatą? Zgadłam?
- Wcale tego nie zamierzałem. - Powiedział lekko urażony pan Forger.
- Akurat, bo ci uwierzę. No dobra, co my tu mamy? Uprzejmie zawiadamiamy... Bla, bla, bla... Potrzebne będą... Czy oni na głowę upadli? Kociołki, różdżka, jakieś składniki do eliksirów... To jakaś bzdura! Niby gdzie można to wszystko dostać? O! Proszę! Ze wszystkich tych niby potrzebnych bzdur mam aż jedną! Hau chcesz ze mną jechać? Napisali, że studenci mogą ze sobą zabrać albo sowę, albo kota, albo ropuchę. (Kto chciałby mieć ropuchę?). No i nie wolno pierwszoroczniakom mieć własnej miotły. - Tu Hanka zrobiła długą pauzę, po czym głęboko westchnęła. - A tak chciałam sobie polatać.
- Widzisz Niunia? Będziesz mogła zabrać kotkę ze sobą. Byłoby wspaniale mieć prawdziwą czarownicę w domu. Już jesteśmy z ciebie dumni.
- Wy się ze mnie nabijacie! - Hanka zmarszczyła brwi. - Chociaż z drugiej strony wykaz przedmiotów jest całkiem interesujący. Zaklęcia, historia magii - To musi być akurat nudne, ale dalej jest już ciekawiej. - Transmutacja (Ciekawe, co to takiego?), zielarstwo, eliksiry, opieka nad magicznymi stworzeniami, astrologia i obrona przed czarną magią. Fajnie byłoby potrafić uwarzyć jakąś truciznę lub umieć rzucić jakiś urok czy coś takiego. Piszą, że semestr zaczyna się pierwszego września. Odjazd ze stacji King's Cross, peron dziewięć i... trzy czwarte... - Jazgot Hanki ucichł na chwilkę, jednak zaraz potem wróciła do kontynuacji swojej wypowiedzi.
- Skoro są różdżki i miotły to i peron dziewięć i trzy czwarte pewnie też istnieje! - Zakończyła z wyrazem triumfu na swej okrągłej twarzy.
Państwo Forger patrzyli przez chwilę niepewnie na swoją córkę. Zapanowała ta długa niezręczna dla wszystkich cisza. Trwało to jakiś czas, więc by przerwać kłopotliwe dla wszystkich milczenie pani Forger powoli zaczęła - Ależ Niuniasku nie myślisz chyba o TYM poważnie?
- Właśnie! - Dodał tak szybko jak tylko to się dało pan Forger. - My chcieliśmy się tylko tak podroczyć...
- Otóż to! - Weszła w słowo swojemu mężowi pani Forger. - List nas trochę zaskoczył, ale...
- To nie może być przecież prawda. - Skończył pan Forger. - Wiedzieliśmy, że podsłuchujesz i tak tylko pomyśleliśmy...
- Że to dobra okazja by ponabijać się ze swojej Hanusi, Niuni, Malucha czy jak tam mnie jeszcze nazywacie? - Tym razem to Hanka przerwała w połowie wypowiedziane zdanie. - Ale ja już podjęłam decyzję. JADĘ tam i koniec. A, i zgodnie z waszą sugestią zabieram ze sobą Hau.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? My sobie z ciebie zażartowaliśmy, więc chcesz nam odpłacić tym samym, tak? - Niepewnie ciągnęła dalej rozmowę pani Forger. - Pytam się teraz ciebie poważnie, NA PRAWDĘ chcesz tam jechać?
- Tak, na prawdę. Słuchajcie, jeśli to jakaś lipa, to wrócę po miesiącu i wtedy pójdę do normalnego gimnazjum, wiesz tato, tego, w którym się uczyliście. Jeśli jednak będą tam uczyć tego, czego się spodziewam po nazwach przedmiotów... Zastanówcie się tylko! Ilu ludzi potrafi robić takie rzeczy?!?
Tym razem cisza, która zapanowała po wypowiedzeniu tych słów, trwała nieco krócej niż ta przed chwilą i w końcu...
- No kochana, mnie przekonałaś. Mówisz jak prawdziwa córka adwokata, masz gadane! Ja się zgadzam. Możesz jechać. - Powiedział odważnie pan Forger.
- Na serio? E.. To znaczy się.. Bomba! No to idę wysłać potwierdzenie, że przyjadę. Ta sowa chyba na to czeka. - Tu Hanka wskazała na brązowego puchacza, który siedział na kominku obserwując ich leniwie. - Ej! Sowa! Chodź do mojego pokoju zaraz dam ci list do doręczenia.
- No, ale ja nie jestem do końca przekonana. - Powiedziała pani Forger.
- Dlatego teraz porozmawia z tobą tatuś a ja pójdę do swojego pokoju, by jeszcze raz przeczytać list.
Hanka zaczęła zbierać wszystkie strony zawiadomienia, które leżały teraz porozkładane niemal po całym pokoju. (Było tego całkiem sporo).
- O proszę! "W związku z tym, że pochodzi Pani z rodziny nie wykazującej wcześniej predyspozycji magicznych dołączmy mapę, by ułatwić trafienie na ulicę Pokątną, gdzie będzie się Pani mogła zaopatrzyć we wszystkie potrzebne rzeczy". Teraz to już jest pełen odjazd! - Krzyknęła Hanka wbiegając po schodach. Sowa natychmiast poleciała za nią.
Kiedy Hanka była pogrążona w lekturze listu, który przed chwilą otrzymała, oraz pisaniu powiadomienia dla szkoły, piętro niżej w salonie państwo Forger rozmawiali o tym, co właśnie zaszło.
- Nie jestem do końca przekonana o tym czy powinna tam jechać. - Mówiła zmartwionym głosem pani Forger.
- Dostała list, więc ten, co go przysłał dobrze wiedział, że taka osoba mieszka w tym domu. Z tego, co było napisane w tamtym liście wynikało, że jest ona czarownicą. Myślę, że powinniśmy dać jej szansę.
- Ale ja myślałam, że wtedy to był taki tylko żart... No dobrze, niech jedzie, przynajmniej będzie wśród swoich.
- Proszę, możesz lecieć. Tylko nie zgub, dobrze? - Mówiła Hanka do sowy, kiedy ta z listem w dziobie zbierała się do odlotu.
Minął cały lipiec i zaczął się sierpień. W domu państwa Forgerów nie poruszano już kwestii listu. Było oczywiste. Hanka jedzie do Hogwartu za niecały miesiąc. Czasami tylko żartowano sobie z magicznych mocy, które wkrótce Hanka miała posiąść.
- I będziesz używać czarów, by sprzątać swój pokój. Może wtedy będzie w nim porządek.
- Albo doleje wam czegoś do herbaty byście nie byli tacy złośliwi. A właśnie, może jutro pojedziemy na tą Pokątną? Za tydzień koniec sierpnia.
- Dobrze, może być jutro. - Powiedziała pani Forger.
Tej nocy, podobnie jak po otrzymaniu listu, Hanka nie mogła zasnąć. Kiedy to już nastąpiło, śniło jej się, że nie mogła ulicy Pokątnej znaleźć. Gdy się obudziła, ranek był na prawdę śliczny. Nie było ani upalnie, ani zimno. Można by powiedzieć, wymarzona pogoda na zakupy. Zaraz po śniadaniu cała rodzinka zapakowała się w samochód, oczywiście bardzo dobrej marki, i ruszyła w stronę Londynu, gdyż tam, według mapy, znajdowało się tajemne przejście na ulicę Pokątną.