Archiwum 22 stycznia 2004


sty 22 2004 SlytherinGirl 4
Komentarze: 1
Ceremonia przydziału



Pochód nad jezioro nie trwał długo. Nie minęło nawet pięć minut a już wszyscy stali nad jego piaszczystym brzegiem. Po drugiej stronie rysował się wspaniały kształt zamku, który jak Hanka słusznie zauważyła był Hogwardzką Szkołą.
- Uwaga pirszoroczni! - Zagrzmiał donośny głos pośród tłumu uczniów. - Nazywam się Hagrid i jestem gajowym. - Tu olbrzym zrobił krótką pauzę. - Teraz trza wsiąść do tych łódek. Po 6 osób do jednej. Rozumita? No to wsiadać.
Powstało małe zamieszanie, jednak już po chwili łódki były zapełnione. Ku przerażeniu Hanki do jej łódki wsiadł nie kto inny, jak sam Malfoy i jego dwóch koleżków.
- Radzę się mocno trzymać. - Powiedział Draco z głupim uśmieszkiem.
Hanka jednak, podobnie jak poprzednio, olała go zupełnie. Wszystkiej jej myśli błądziły teraz wokół tego, jak zostać Ślizgonem. Na głupią zaczepkę Malfoya, odpowiedziała tylko głupim uśmiechem. To jednak, dla Malfoya okazało się wielką zniewagą, gdyż po chwili...
- Tobie się wydaje, że kim ty jesteś?!? - Mówił zupełnie wściekły. - To jakieś chore nieporozumienie! Dlaczego mam płynąć tą głupią łódką razem z jakąś szlamą!?
- Hmph. Nikt ci tu nie kazał wsiadać. Jesteś tu na własną prośbę. A jak ci się coś nie podoba to możesz wysiąść. – Odpowiedziała Hanka ze stoickim spokojem.
Malfoyowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
- Pamiętasz jak mówiłem ci byś uważała na jeziorze? - Spytał.
- Ooo... Czyli jednak dosiadłeś się specjalnie. Zbliż się do mnie a zafunduję ci darmową lekcję pływania.
- Nie będę musiał. Ale ty, chyba umiesz pływać? Crabe, Goyle! Wrzućcie ją do wody.
I owszem. Gwardia przyboczna Malfoya, w postaci dwóch osiłków, natychmiast wstała z miejsc. Łódka nie była wielka, więc już za chwilę byli przy Hance.
- Chłopaki, nie róbcie nam problemów w dniu rozpoczęcia roku. Nie możecie tego przełożyć na później? - Odezwała się w końcu jedna z pozostałej trójki zajmującej łódkę.
"Dzięki!". - Pomyślała Hanka. "Ja bym wolała to odroczyć, a nie przełożyć".
- Pytał cię ktoś o zdanie? Nie! Więc się przymknij! - Malfoy zdawał się być w siódmym niebie.
CHLUP!
- No wreszcie. - Na twarzy Draco pojawił się okropny uśmiech.
Ale, to nie Hanka wylądowała w jeziorze.
- Ratunku! Nie umiem pływać! - Wrzeszczał Goyle.
Kiedy Hanka starała się go wciągnąć z powrotem do łódki, nagle przy jej boku pojawił się Malfoy. Był na prawdę wystraszony, gdyż Goyle nie kłamał i właśnie zaczynał się topić. Po chwili sytuację udało się opanować a Goyle, choć cały mokry, był szczęśliwy, że czuje grunt pod nogami. Na tym się jednak nie skończyło.
- Ale, ty umiesz pływać, co? - Draco złapał Hankę za nadgarstek.
Nastąpiło ponowne chlup. Lecz tym razem osób w wodzie znalazło się więcej, gdyż Hanka pociągnęła za sobą Draco.
- Nie daruję ci tego. - Wrzeszczał Draco zgrzytając zębami, gdyż woda była naprawdę lodowata.
- Czy ty się wreszcie zamkniesz? - Odpowiedziała mu Hanka.
W milczeniu dopłynęli do łódki i wgramolili się do środka. Chwilę później znaleźli się na drugim brzegu jeziora.
- No pirszoroczni wysiadać! - Zagrzmiał głos olbrzyma. - Cholibka a wam co się stało? - Zapytał Hagrid, gdy tylko ujrzał mokrą Hankę, Draco i Goyla.
- A co mogło się stać? - Zapytał ze złością Draco. - Niech no się tylko mój ojciec o tym dowie.
- Zamknij się Malfoy. - Warknęła Hanka. - Przecież to TWOJA wina!
- Uspokujta się. Natychmiast. - Hagrid sprawiał wrażenie zupełnie zdezorientowanego w sytuacji. - Cholibka. Teraz nie ma czasu byście się przebrali. Zrobicie to po ceremonii.
- Co? - Zapytał z niedowierzaniem Draco.
- To co słyszałeś. - Odburknęła Hanka. - Czy możemy już iść? Jakby na to nie patrzeć jest ZIMNO!
- A tak, tak. Chodźmy. - Odpowiedział Hagrid.
Udali się więc do zamku. Zostali wprowadzeni do ogromnego korytarza. A u podnóża wielkich wspaniałych schodów. Hagrid gdzieś zniknął.
- A tobie co się stało? - Zapytał Hankę Ron gdyż właśnie teraz zauważył, że jest kompletnie przemoczona.
- Miałam wątpliwą przyjemność dzielić łódkę z takim jednym kretynem. - Tu Hanka wskazała na Malfoya. - Na widok Draco, Ron parsknął śmiechem. - Wrzuciłaś go do wody?
- Niezupełnie. On chciał mnie wrzucić, więc go pociągnęłam za sobą.
- Uwaga pierwszoroczni.
Wszyscy zwrócili głowy w stronę czarownicy, która stała przed nimi na schodach.
- Za chwilę przejdziecie ceremonię przydziału. Jest to dla was bardzo ważne, gdyż w domu, do którego traficie, spędzicie kolejne 7 lat, przynosząc lub ujmując mu chwały. A teraz za mną proszę.
Weszli do olbrzymiej sali, gdzie przy długich stołach siedzieli pozostali uczniowie Hogwartu.
- Kiedy wyczytam wasze imię macie usiąść na tym stołku, a ja nałożę wam na głowę tiarę przydziału, która przydzieli was do waszego domu.
- Denerwujesz się? - Spytała Hanka dziewczyny, która stała obok.
- Trochę. Wiesz słyszałam o tobie i Malfoyu. Nieźle go urządziłaś.
- W sumie to się tylko broniłam.
- Ale to i tak było niesamowite. Niewiele osób wszczyna bójki z Draco.
- No nie przesadzaj. Zasłużył sobie na to. Rozpieszczony bachor myśli, że mu wszystko wolno.
- Ma protekcję tatusia.
- Jego staremu też nagadałam.
- Co?
- Spotkaliśmy się na Pokątnej. Przyczepił się, że jestem córką mugoli, to mu powiedziałam parę rzeczy do słuchu. Nieźle się wtedy wkurzył.
- Nie bardzo cię rozumiem, ale przynajmniej masz to szczęście, że nie będziesz w Slytherinie.
- Przynajmniej?
- Noo. Ja niestety tam trafię. Wolałabym jakiś Ravenclow lub Gryffindor.
- Nie żartuj sobie! Ja bardzo bym chciała do Slytherinu. Mogłabym temu kretynowi tak uprzykrzyć życie...
- Czy mówiłam ci już, że cię nie rozumiem?
- Tak przed chwilą.
- A dlaczego nie chcesz...
- KAMILA RENOUNCE.
- To ja. Muszę iść.
- Powodzenia.
Kamila usiadła na stołku. Czarownica nałożyła na jej głowę tiarę...
- SLYTHERIN!!! - Krzyknęła tiara.
Kamila zrezygnowana zeszła z siedzenia i ruszyła w stronę stołu Ślizgonów.
- Nie przejmuj się. - Hanka próbowała ją pocieszyć. - Zaraz obok ciebie usiądę.
- Fajnie by było.
Ceremonia trwała dalej. Ron Weasley trafił do Gryffindoru, z czego bardzo ucieszyli się jego bracia. Uczniów oczekujących na przydział wciąż ubywało, lecz ani Hanka ani Draco nie dostali jeszcze swego przydziału.
"Żeby tylko mnie wyczytali przed Malfoyem" Myślała gorączkowo Hanka.
- HANNA FORGER.
Hanka przełknęła ślinę. Podeszła do czarownicy i usiadła na stołku. Z tego miejsca widziała wszystkich uczniów szkoły. Pomachała Kamili, po czym zaczęła szukać wzrokiem Freda, Georga, Małgośki i Lee. Siedzieli całkiem niedaleko. Pomachali jej przyjaźnie. Kiedy Hanka poczuła tiarę na swej głowie, zrobiło się jej niedobrze.
"Slytherin, Slytherin, Slytherin". Myślała.
- Cóż za determinacja. - Usłyszała nagle. Poczuła się dość dziwnie, gdyż jeszcze nigdy nie miała na głowie gadającej czapki. - Doskonale się tam nadajesz, ale mam nadzieję, że wiesz co robisz. SLYTHERIN!!!
Na twarzy Hanki pojawił się szeroki uśmiech. Spojrzała na Draco. Tak głupiej miny nie miał chyba jeszcze nigdy w życiu.
- To nasza dziewczyna!!! - Wrzeszczeli Fred i George. - Brawo Hanka!
Hanka ukłoniła się im w taki sam sposób, w jaki bliźniacy kłaniali się jej na ulicy Pokątnej. W szkole zapanowała cisza. Wieść o tym, że Hanka jest szlamą rozniosła się błyskawicznie.
- To nie możliwe.
- A to diablica!
- Jak jej się udało?
- Patrz, szlama w Slytherinie.- Szeptano dookoła.
Hanka już miała iść do stołu Ślizgonów, gdy zatrzymała ją profesorka.
- Musisz się najpierw wysuszyć. - Nauczycielka wyciągnęła różdżkę. - Exsiccare.
Szata Hanki wyschła natychmiast.
- Teraz możesz iść.
- Dziękuję. - Odpowiedziała Hanka.
Cisza trwała nadal. Wszystkie pary oczu były zwrócone na Hankę. Malfoy kipiał z wściekłości. Hanka podeszła do niego tak blisko, że prawie stykali się nosami.
- Strzeż się. - Powiedziała do niego na tyle głośno by słyszała ją cała szkoła. W zaistniałych okolicznościach nie było to trudne, gdyż cisza trwała nadal. A po tym stwierdzeniu ucichły nawet szepty. Hanka spokojnie podeszła do stołu Ślizgonów i zajęła miejsce obok Kamili.
- Witam ponownie. - Powiedziała.
- Ale sobie grabisz. Draco się wścieknie.
- Już się wściekł. Szkoda, że nie widziałaś jego miny, kiedy tiara przydzieliła mnie tutaj.
- Pewnie była głupia.
- I to jeszcze jak.
Dziewczyny zaczęły się śmiać.
- Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. - Draco usiadł przy stole.
- Oh Draco. Czy ty musisz wszędzie za mną łazić? Do łódki też się wepchałeś. Nie skończyło się to dla ciebie za dobrze, pamiętasz?
Ślizgoni parsknęli śmiechem.
- HARRY POTTER.
Nastała znowu cisza.
- Ej, co to za jeden, że wszyscy tak nagle ucichli? - Spytała Hanka Kamili.
- Nie znasz Pottera?
- Nie.
- Przecież to bohater.
- Co? - Powiedziała Hanka ledwo powstrzymując śmiech. - Ja bym go jednym niewinnym i przypadkowym chlaśnięciem...
- Nie o to chodzi. Parę lat temu był taki jeden Sama-Wiesz-Kto.
- Nie, nie wiem kto.
- No to jest jego imię.
- Jakie imię. Kogo?
- Sam-Wiesz-Kto to jego imię.
- Trochę głupie.
- Jego imię to Voldemort. - Odezwał się nagłe Draco.
- A ciebie się ktoś pytał? - Rzuciła Hanka w jego stronę. - To w końcu jak się ten ktoś nazywał?
- No Vol... Jego imię jest tak straszne, że wszyscy mówią Sam-Wiesz-Kto.
- Teraz to ja ciebie nie rozumiem. Jak można bać się imienia?
- Ja się nie boję. - Wtrącił się znowu Draco.
- Ciebie nie pytam.
- No, więc Sama-Wiesz-Kto był bardzo zły. Miał swoich kumpli i wszystkich zabijali.
- A to od razu trzeba było, że to boss mafii.
- Czego?
- Mafii.
- A co to mafija?
- Nie mafija tylko mafia. To takie coś z bossem i jego podwładnymi i oni ciągle łamią prawo, ale nikt im nie podskoczy, bo wszyscy się ich boją. Wy nie macie mafii?
- Kiedyś mieliśmy Sama-Wiesz-Kogo.
- A teraz?
- Chyba nie.
- Szczęściarze. W moim świecie, znaczy się w świecie mugoli, jest jedna mafia na drugiej. Rosyjska, Włoska, Yakuza. W mieście niedaleko, którego mieszkam są dwie. Stare i Młode Miasto.
- I wy się nie boicie?
- Grunt to znajomości. Poza tym, jeżeli nie prowadzisz jakiegoś interesu lub czegoś takiego to masz z nimi spokój. W miastach mieszka dużo ludzi, więc nie każdy ma z nimi problemy.
- Aha. To u nas było podobnie. Jeżeli Sama-Wiesz-Kto cię nie potrzebował, to też nie było się czego bać.
- Lub, jeśli się MIAŁO znajomości. - Draco wyraźnie dawał o sobie znać.
- Więc co z tym Potterem?
- Jego starzy nie chcieli się do Sama-Wiesz-Kogo przyłączyć, więc Sama-Wiesz-Kto poszedł do ich domu, by ich zabić. Potter miał wtedy zaledwie roczek. Zabił matkę i ojca Harrego, ale jego nie. Mówią, że zaklęcie odbiło się od chłopaka i ugodziło w Sama-Wiesz-Kogo. Od tego czasu Sama-Wiesz-Kto zniknął.
- Czyli żaden z tego Pottera bohater. Dzieciak miał po prostu szczęście.
- No może. Jednak dzięki niemu nie ma już Sama-Wie...
- Tak wiem. Voldemorta. Nie możesz używać jego prawdziwego imienia?
- Nie bardzo.
- Szkoda.
- Ale, ja mogę.
- To się ciesz.
GRYFFINDOR!!!
- No proszę. Trafił do Gryffindoru.
- Ty też mogłaś tam trafić. Przecież masz tam znajomych.
- Ale, wolę Slytherin.
- Ale, ja cię tu NIE CHCĘ.
- Draco, nie powiesz chyba, że się mnie boisz?
- Ciebie? Też coś! Po prostu cię nie lubię.
- Ja ciebie też. Dlatego tak mi na tym zależało by być z tobą w jednym domu.
- Czy ci ktoś kiedyś powiedział, że jesteś wredna?
- A tobie?
- Możecie skończyć tę kłótnię? - Spytała Kamila stanowczym tonem.
- Jasne. Kiedy tylko zechcesz. - Odpowiedziała Hanka w jej stronę. - Jedzonko wygląda przepysznie.
- I takie też jest. – Kamila uśmiechnęła się.
Uczta trwała do późnego wieczora. Kiedy się już wszyscy posilili, nadszedł czas, by udać się do dormitoriów.
- Uwaga Ślizgoni, zwłaszcza ci pierwszoroczni. Nazywam się Suzume Shadow i jestem prefektem naczelnym. Jeżeli będziecie mieli jakieś pytania zgłaszajcie się do mnie. A teraz proszę za mną. Idziemy do pokoju wspólnego.
Wyszli z sali głównej i udali się wąskimi schodami do lochów zamku.
- Tu jest ekstra. - Szepnęła Hanka do Kamili.
- Noo, mnie też się podoba.
- Tutaj jest wejście do pokoju wspólnego. - Powiedziała Suzume, kiedy wszyscy zgromadzili się przed wielką kamienną ścianą. - Hasło brzmi Quidditch World Cup. Radzę zapamiętać.
Kiedy tylko padły słowa hasła, ściana rozstąpiła się zupełnie tak samo, jak mur na tyłach Dziurawego Kotła.
- Zapraszam do środka. - Ciągnęła dalej Suzume. - Dormitoria dziewczyn są na lewo, chłopaków na prawo. Na tablicy ogłoszeń wisi wasz przydział do pokojów. Życzę miłej nocy. Aha. Po wasze plany lekcji zgłoście się do mnie jutro o 10. Dobranoc.
Pierwszacy dosłownie rzucili się na tablicę ogłoszeń.
- Hej zobacz. Jesteśmy razem w pokoju. – Ucieszyła się Kamila.
- Zarąbiście! Razem z nami jest jeszcze Pancy Parkinson, Milicenta Bulstrode i Sally Anna Perks.
- Ciekawe, co to za jedne.
- Mam nadzieje, że nie jakieś egzemplarze pokroju Malfoya.
- Ja też.
- Wiesz, jadąc tutaj trochę się bałam, że mi się tu nie spodoba.
- A teraz? Podoba ci się, czy nie?
- Żartujesz sobie? Jest SUPER. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym chodzić do zwykłej mugolskiej szkoły. Właśnie zaczynam najlepsze siedem lat mojego życia.

venenia : :
sty 22 2004 SlytherinGirl 3
Komentarze: 0
 
Miłe złego początki



Ostatni tydzień wakacji minął błyskawicznie. Hanka żyła wyłącznie wyjazdem do Hogwaru.
- Mamo, ale jak ja nie znajdę tego peronu? To pewnie będzie jakieś przejście w stylu tego na Pokątną. Przecież na dworcu jest zawsze pełno mugoli, kogo ja się mam zapytać. Wątpię, żeby tam była informacja "Peron 9 i 3/4 tutaj".
- Pojedziemy wcześniej i się jakoś zorientujemy. Przecież nie ty jedna jedziesz do tej szkoły. Jakby to tylko ode mnie zależało to bym wolała...
- Żebym nigdzie nie jechała. Mamcia! Przerabialiśmy to już. Mnóstwo dzieciaków chodzi do szkoły z internatem. Przecież przyjadę na święta.
- Ale ja bym cię chciała mieć cały czas u siebie. A jak ci się coś tam stanie?
- A co mogłoby mi się stać? Mamo, ja będę przecież w szkole, nie?
- Ale musisz koniecznie do nas pisać. Obiecaj, że będziesz pisać codziennie.
- Codziennie to lekka przeginka. Napiszę zaraz na następny dzień. A potem... to jak się coś wydarzy. Zresztą przecież możecie do mnie dzwonić wieczorami.
Nagle Hanka uśmiechnęła się.
- O co chodzi? Z czego się śmiejesz?
- A, nic. Po prostu wyobraziłam sobie miny sąsiadów jak zobaczą te wszystkie sowy, które zaczną do nas przylatywać z listami. Przecież innego sposobu chyba nie ma, by wysłać ze szkoły pocztę. - Hanka znowu zaczęła się szczerzyć.
- To może ci trzeba jeszcze sowę kupić? Musimy jechać na Pokątną.
- Mamcia, zapomniałaś o Hau? Ona oszaleje jak będzie miała sowę pod nosem i nie będzie mogła jej tknąć. No i sowa też by nie była zadowolona z towarzystwa kota. Ktoś na pewno pożyczy mi swoją. A jak nie, to zadzwonię. Mam przecież telefon.
- No dobrze. No to idź już spać, bo jutro musimy wcześnie wstać. Do Londynu jest spory kawałek. Dobranoc.
- Dobranoc.
Następnego ranka strasznie padało. Nie była to może wymarzona pogoda na jakiekolwiek wyjazdy, ale Hance to nie przeszkadzało. Może to dziwne, ale na ten dzień czekała całe wakacje. Przecież nie codziennie zostaje się adeptem szkoły magii.
- Hau musisz wejść do tej klatki. Wypuszczę cię w pociągu.
- Gotowa?
- Prawie. Tato pomóż mi zagonić Hau do klatki. Przecież nie będę jej niosła. Dobrze wiesz jak ona bardzo rozrabia jak tylko wyjdzie na dwór.
- Pokaż jej, co się dzieje za oknem. W taką pogodę lepiej siedzieć w klatce. Chyba, że Hau woli się wykąpać. - Pan Forger uśmiechnął się.
- Masz rację, ale ona tego nie zrozumie. Ja nie umiem po kociemu. - Hanka postawiła wiklinową klatkę na podłodze, co sprawiło, że Hau postanowiła wyjść spod łóżka. - Hau, kici kici... No chodź maleńka. Zobacz. - Hanka wskazała okno. - Widzisz, jaka ulewa? A MY WYJEŻDŻAMY. Jeśli nie chcesz zmoknąć to radzę wejść do tej klatki.
Hau spojrzała swoimi szmaragdowymi oczami w okno, po czym podeszła do Hanki i otarła się o jej nogi. (Chyba na znak zgody). Po czym powoli weszła do klatki.
- No, grzeczna kotka. - Hanka podrapała Hau za uszami i zamknęła drzwiczki od klatki. - Wypuszczę cię dopiero w pociągu, dobrze? - Hau miauknęła, co oznaczało, że już przestała się dąsać.
- A jednak znasz koci język. Może mnie też nauczysz?
- Oj, tato! Przestań sobie ze mnie żartować. Jeśli kiedykolwiek nauczę się mówić po kociemu to możesz być pewien, że...
- Że będę pierwszą osobą, która się o tym dowie?
- Nie! Że nigdy ci o tym nie powiem. - Hanka zrobiła nadąsaną minę.
- No dobrze już, dobrze. Chodźmy.
Dla Hanki podróż na dworzec wydawała się najdłuższą, jaką kiedykolwiek odbyła. Zresztą nie była ona wcale przyjemna. Hau ciągle miauczała i jakoś Hance nie udawało się jej przekonać, by siedziała spokojnie. Pani Forger nieustannie narzekała i prosiła, by Hanka nie jechała do "tej szkoły", a pan Forger, co prawda nic nie mówił, ale to wcale nie polepszało sytuacji. Kiedy wysiedli z samochodu i poszli na dworzec pojawił się kolejny problem. Gdzie jest Peron 9 i 3/4?
- Mamo! Zrób coś. Jest już pół do jedenastej! Gdzie jest ten peron? - Denerwowała się Hanka.
- Chodźmy na peron dziesiąty lub dziewiąty. Tak chyba będzie najrozsądniej. - Powiedział stanowczo pan Forger i cała trójka ruszyła przed siebie. Nie odeszli daleko, gdy Hanka usłyszała znajomy głos.
- My tego nie zrobiliśmy!
- Przecież Ginny była z nami cały ranek.
- Nie wzięliśmy do ręki pamiętnika Percyego.
- Prawda Ginny?
- Prawda. - Odezwał się dziewczęcy głos, którego Hanka nie znała.
- To nie prawda! Ja już was znam. Nie dość, że żadnego z was nie ma pożytku, to jeszcze wciąż się wygłupiacie! - Odezwał się mało sympatyczny męski głos, który najwyraźniej należał do Percyego, właściciela zaginionego pamiętnika.
Hanka zaczęła się rozglądać. Dobrze pamiętała brzmienie tych głosów i była niemalże pewna, że należą one do...
- Fred, George!
- Hej! To przecież nasza mała znajoma. Pogromczyni Malfoyów. - Powiedział z szerokim uśmiechem Fred.
- Kurcze. Strasznie się cieszę, że się spotkaliśmy tu na peronie. - George także zdawał się być zadowolony ze spotkania z Hanką. Hanka uśmiechnęła się.
- Ginny bardzo chciała cię poznać, po tym jak opowiedzieliśmy jej jak utarłaś nosa Malfoyowi. Ona jedzie do Hogwartu dopiero za rok. - Tu Fred wskazał na dziewczynkę, która trzymała się ręki kobiety, która najwyraźniej była ich matką. Obie, i matka, i córka były płomiennie rude, co sprawiało, iż na tle pozostałej rodziny nie wyróżniały się wcale. Wręcz przeciwnie, doskonale do niej pasowały. Chłopak, który musiał być Percym, stał obok z bardzo obrażoną miną i również był rudy. Obok niego o wózek bagażowy opierał się nieco znudzony chłopiec, który jak Hanka skojarzyła, musiał być Ronem, młodszym bratem bliźniaków. Oczywiście również i on posiadał rudą czuprynkę i sympatycznie piegi na twarzy.
- Bardzo mi miło cię poznać. Jestem Hanka. - Powiedziała Hanka nieco zmieszanym głosem. Ginny uśmiechnęła się nieśmiało.
- No i fajnie! A to jest Percy. Jest jakiś obrażony, ale tym się nie przejmuj, on tak przez całe życie.
- George! - Powiedziała z oburzeniem w głosie pani Weasley.
- Ale to prawda! - Żachnął się Fred. Ginnny zachichotała.
- Oh! Najmocniej za nich przepraszam. To straszne łobuziaki. Nazywam się Molly Weasley. A to są moje dzieci.
- Wow. Jest was piątka. W waszym domu musi być zawsze wesoło. - Powiedziała Hanka.
- Tak właściwie to siódemka, ale Bill i Charlie już pracują. A w domu jest faktycznie wesoło, czasami nawet za wesoło. - Odpowiedziała z uśmiechem pani Weasley i spojrzała znacząco na bliźniaków.
- Ja jestem Igor Forger.
- A ja Laurencja. Poznaliśmy już pani męża. Pomagał nam na ulicy Pokątnej robić zakupy. Naprawdę bez niego byśmy tam zginęli.
Pani Weasley zmarszczyła brwi.
- Ale mam nadzieję, że Artur się państwu nie narzucał? - Fred i George wymienili uśmiechy. - On przepada za mugolami i kiedy ma możliwość porozmawiania z nimi dosłownie traci głowę. - Tym razem to Hanka się uśmiechnęła, bo przypomniało jej się, że faktycznie przy pierwszym spotkaniu z Weasleyami jeden z nich stracił głowę, ale na pewno nie był to pan Weasley.
Państwo Forger rozmawiali jeszcze jakiś czas z panią Weasley, podczas gdy Hanka rozmawiała z Ginny, Fredem i Georgem. Percy był nadal obrażony, ale co jakiś czas zamieniał słowo z Ronem więc, jak Hanka wywnioskowała, jego złość powoli mu przechodziła.
- A co z Percym? Słyszałam, że zwędziliście mu pamiętnik. Kiedy zamierzacie mu go oddać? - Mówiła Hanka szeptem.
- My? Za bardzo przeceniasz nasze możliwości. To Ginny mu go buchnęła. - Powiedział Fred z nieukrywanym żalem, że to jednak nie jego robota.
- I co? Oddasz mu go? - Zapytała Hanka wyraźnie rozbawiona sytuacją.
- Żartujesz? Niby po co? Przez całe wakacje nie dawał nam żyć. Schowam mu go w jednym z jego sekretnych miejsc.
- Sekretnych?
- Taa. - Wtrącił George. - Wiesz on ma kilka takich skrytek. Chowa do nich rzeczy, o których nie chce byśmy wiedzieli.
- Oczywiście my znamy te wszystkie skrytki. - Dokończył Fred.
- Kurcze jesteście niesamowici. - Powiedziała Hanka z pełnym podziwem.
- No! Dzieciaki! Trzeba się powoli zbierać. Jest już za dziesięć jedenasta. Wkoło pełno mugoli. Jeśli chcecie zdążyć na pociąg to lepiej się pośpieszcie. A ty moja kochana wyściskaj rodziców, bo oni na Peron 9 i 3/4 się nie dostaną.
- Ale dlaczego? - Zapytała Hanka.
- Oni nie są czarodziejami. Więc dla nich przejście się nie otworzy. - Wyjaśniła pani Weasley.
- Ah... No tak. W takim razie... - Hanka rzuciła się rodzicom na szyję. - Do zobaczenia. Napiszę zaraz jak tylko zajedziemy.
- Tylko nie zapomnij. - Powiedziała lekko wzruszona pani Forger.
- Dobra, postaram się pamiętać. Tylko gdzie jest to przejście?
- Jak to gdzie? W murze. - Powiedział Fred.
- Ach tak. No jasne. Że też o tym nie pomyślałam. Przecież to TAKIE oczywiste.
- Musisz iść prosto na mur między dziewiątym i dziesiątym peronem.
- A jak zarobię guza?
- To będzie niezłe widowisko. - Powiedział George z trudem opanowując śmiech.
- Ja nie widzę w tym nic śmiesznego i na pewno nie idę pierwsza.
- Percy, może pójdziesz pierwszy? - Spytała uprzejmie pani Weasley.
- O tak. Percy idź pierwszy. Jesteś najważniejszy w rodzinie. Jesteś przecież prefektem. - Powiedział z bardzo poważna miną Fred. George i Ginny wymienili spojrzenia. Percy jednak nie słyszał tej uwagi, gdyż właśnie znikał w murze między peronami. Pani Weasley sprawiała wrażenie jakby chciała upomnieć syna.
- Niesamowite. - Odezwał się pan Forger.
- Fred teraz ty. - Pani Weasley wskazała synowi przejście.
- Nie jestem Fred. - Chłopak zrobił naburmuszoną minę.
- Fred to ja. - Odezwał się drugi z bliźniaków.
- Och! Przepraszam cię George. - Powiedziała pani Weasley.
- I ty kobieto uważasz się za naszą matkę? - Bliźniacy pokręcili głowami z dezaprobatą.
- Och. Idźcie już, bo się spóźnicie.
Ginny zrobiła minę jakby się miała zaraz rozpłakać.
- Ginny nie smuć się. Napiszemy do ciebie. - Zagadnął siostrę George.
- Tak. Wyślemy ci jakiegoś suvenira na pociechę.
- Wyślemy ci sedes z Hogwartu.
Na twarzy Ginny pojawił się szeroki uśmiech, czego nie można było powiedzieć o twarzy pani Weasley.
- Fred, George. Ostrzegam was. - Pani Weasley zmarszczyła czoło.
Bliźniacy ruszyli pędem w stronę barierki.
- Żartowaliśmy.
- Czyżby? Jakoś wam nie wierzę. Nie chcę widzieć w domu żadnego sedesu... poza naszym.
- Ale my nie o tym.
- Właśnie.
- Żartowaliśmy. Ja jestem Fred.
Bliźniacy zniknęli za barierką.
- Same z nimi utrapienia. - Powiedziała pani Weasley.
- To, jeżeli nikt nie ma nic przeciwko... - Hanka urwała w połowie zdania.
- Ależ nie ma sprawy. Idź. Śmiało. - Odezwał się po raz pierwszy Ron. Hanka uśmiechnęła się.
- No to idę. Pa mamcia. Pa tato. Ginny do zobaczenia.
- Powodzenia. - Ginny odwzajemniła uśmiech.
Hanka ruszyła w stronę przejścia. Im bliżej była muru, tym bardziej się bała, że się o niego rozbije. W końcu nie codziennie korzysta się z tego typu udogodnień. Była już bardzo blisko i nagle... Znalazła się na peronie 9 i 3/4. Na torach kolejowych stała wspaniała czerwona lokomotywa, z której buchały kłęby pary. Fred i George stali niedaleko czekając na nią.
- No i jak?
- Myślałam, że będzie gorzej.
- Zuch dziewczyna. No to chodź. Zajmiemy sobie przedział. No i jeszcze musisz poznać naszego kumpla Lee Jordana.
Hance taki układ całkowicie odpowiadał. Nie musiała się przejmować, że nikogo nie zna. Ba, znała już przecież dwóch chłopaków z trzeciej klasy (i zaraz miała poznać jeszcze jednego), co dla dziewczyny w jej wieku było niezłym wyczynem i powodem zazdrości wśród rówieśniczek.
- O jest Lee. Hej! - Gerge wskazał na jakiegoś chłopaka.
- George, Fred! Albo na odwrót! Dawnośmy się nie widzieli! - Niezawysoki, uśmiechnięty chłopak podszedł do bliźniaków. - A to kto? - Wskazał na Hankę.
- To jest nasza Ślizgoneczka. - Powiedział Fred zanim Hanka zdążyła cokolwiek powiedzieć.
- A więc to ty!... Lee Jordan. - Chłopak podał Hance rękę. - Nie wiem co ci dziewczyno strzeliło do głowy, ale czy ty przypadkiem nie chcesz nas wygryźć?
- Eee. Słucham?
- Pochodzisz z mugolskiej rodziny, więc nie możesz być w Ślizgonach. Jeśli jednak by ci się to udało... Kurcze, taki numer. Ludzie będą jeszcze o tym latami gadać.
- Nie rozpaczaj Lee. - Wtrącił się Fred. - My też odwalimy coś takiego, że nas Hogwart na długo zapamięta.
- Powoli zaczynam rozumieć wasz sposób myślenia. Bez obaw. Jak już tylko będę w tym całym Slytherinie to już nie będę podskakiwać. No, tylko będę tępić tego Malfoya. Pasuje?
- Ty, moja droga, będziesz podskakiwać razem z nami. Ginny musi mieć jakąś kumpelkę. My przecież nie będziemy w Hogwarcie wiecznie. - Fred otarł łzę wzruszenia, która pojawiła się nagle w jego oku.
- A właśnie. Co słychać u waszej siostry? - Spytał Lee.
- Nigdy nie było lepiej. - Bracia wyszczerzyli zęby w radosnym uśmiechu. - Zwędziła Percyemu pamiętnik. Percy jest święcie przekonany, że to my.
- Ale to nie ma znaczenia. Grunt, że dostał napadu szału.
- No, to się rozumie. - Lee pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Lepiej już chodźmy. Trza zająć przedział. - Powiedział George.
Weszli więc do jednego z wagonów. Ze znalezieniem wolnego przedziału był spory kłopot. Ponieważ zupełnie pustych już nie było, cała czwórka musiała dosiąść się do zajętego już po części.
- O! Cześć kuzynka. - Powiedział Fred.
- Cześć chłopaki. - Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Możemy się dosiąść?
- Jasne. Jesteśmy tutaj tylko ja i Cho.
- A więc tak. To jest Małgośka nasza kuzynka i jej koleżanka Cho, a to jest Hanka. - Oznajmił George.
Dziewczyny podały sobie ręce.
- Jesteś nowa, co nie? - Spytała Małgośka.
- Do jakiego domu chcesz się dostać? - Dorzuciła Cho.
- Slytherin.
Dziewczyny spojrzały na Hankę spode łba. Zapanowała cisza.
- Nie jestem toksyczna. - Hanka przerwała milczenie. Trójka chłopaków wymieniła porozumiewawcze spojrzenie.
- Nie o to chodzi... A z jakiego rodu jesteś? Jeśli można zapytać?
- Z żadnego. Jestem córką mugoli.
- I ty chcesz się dostać do Slytherinu?
- Tak, ale oszczędźcie mi gadania. Przerabiałam to już z Fredem i Georgem. Chcę utrzeć Malfoyowi nosa i dlatego muszę być w tym samym domu, co on.
- Aha.
- A wy? Gdzie jesteście?
- Ja w Gryffindorze. Prawie wszyscy z naszej rodziny tam są.
- Ja Ravenclow. - Odrzekła Cho.
- Ale mówiąc szczerze, jestem ciekawa gdzie będę. - Hanka zamyśliła się.
- Jak to gdzie? - Oburzyli się bliźniacy i Lee.
- Ty będziesz w Slytherinie. - Powiedział stanowczym głosem George.
- Nawet nie wiecie jak bardzo bym chciała.
Podróż pociągiem minęła zaskakująco szybko. Nim się wszyscy obejrzeli pociąg zatrzymał się na stacji. Hanka przez ten czas zdążyła się zaprzyjaźnić z Cho i Małgośką. Jednak ciągle martwiła się, że prócz jednego Malfoya nie zna nikogo ze swojego rocznika.

- Pójdziemy razem do szkoły, nie? - Zapytała Hanka, kiedy wszyscy zaczęli powoli wysiadać.
- Niestety nie da rady. Ty musisz wraz ze wszystkimi pierwszakami łódką przez jezioro. - Powiedziała Małgośka.
- Szkoda. Szczerze mówiąc trochę się boję.
- Nie ma czego. - Odpowiedział Lee.
- Eee... Hanka? Co się tak trzepie w twoich bagażach? - Zapytał nagle Fred.
- O kurcze! To Hau. Zupełnie o niej zapomniałam. Przykryłam jej klatkę, by mi nie zmokło biedactwo. Obiecałam jej, że w pociągu ją wypuszczę.
- Hau? - Wszyscy mieli zdziwione miny.
- Hau to moja kotka.
- Fajne imię. - Zarechotał George.
- Oczywiście! Sama wymyślałam.
Hanka zbliżyła się do klatki z kotem. Hau była wściekła. Na widok swojej właścicieli prychnęła parę razy i napuszyła sierść.
- Pirszoroczni do mnie! - Rozległ się donośny głos ponad głowami uczniów.
- No więc, ty idziesz w tamtą stronę a my tam. Spotkamy się w szkole. - Powiedziała Małgośka.
- Powodzenia. - Cho starała się dodać Hance otuchy.
- A moje bagaże?
- O nie się nie martw. Będą czekały na ciebie w szkole.
- Aha. No to na razie. - Hanka ruszyła wraz z innymi pierwszakami w stronę wysokiego mężczyzny, który przed chwilą ich wołał.
- No proszę. Kogo ja widzę. Panna zarozumiała szlama. Postaraj się nie wpaść do jeziora. - Malfoy szedł obok Hanki z szyderczym uśmiechem. Hanka zignorowała go zupełnie.
"No pięknie! Nie dość, że Hau jest na mnie wściekła to jeszcze przypałętał się ten kretyn. Miłe złego początki". - Westchnęła Hanka i poszła dalej za grupą pierwszaków.

venenia : :
sty 22 2004 SlytherinGirl 2
Komentarze: 0

Będę w Slytherinie!


- To chyba powinno być gdzieś tutaj. - Powiedziała Hanka wnikliwie studiując mapę. - Tak, powinniśmy się tu zatrzymać. Przejście jest na tyłach baru Dziurawy Kocioł.
Państwo Forger zaparkowali bezzwłocznie swój samochód na najbliższym parkingu i ruszyli w stronę Dziurawego Kotła. Kiedy weszli do środka, to, co zobaczyli w ogóle nie pokrywało się z ich wyobrażeniami o tym miejscu. Po pierwsze było tam brudno. Wyglądało to tak, jakby tej knajpy nikt nie sprzątał od wieków. Stoliki były upaprane woskiem od świec, które oświetlały siedzących przy nich gości, a po podłodze walały się sterty kurzu. W rogu, ze specjalnego kosza wystawało co prawda kilka mioteł, ale coś Hance mówiło, że nie służą one do zamiatania podłogi.
- Przepraszam bardzo. - Pani Forger podeszła do barmana. - Chciałabym się dowiedzieć jak dojść na ulicę Pokątną.
Barman patrzył się na nią przez chwilę, po czym powiedział tylko jedno słowo: Tędy! A potem mruczał coś do siebie, bardzo niewyraźnie i cicho, ale Hance wydawało się, że brzmi to coś jak: "zakichane szlamy". (A nawet jeszcze gorzej).
Przeszli przez środek pomieszczenia, po czym weszli do izby, która chyba służyła za kuchnię. Było tam bardzo duszno i parno. Na wolnym ogniu w wielu kociołkach bulgotało coś, czego Hanka podobnie jak i jej rodzice woleliby nie próbować. Szybko jednak wyszli i z tego pomieszczenia. Barman wyprowadził ich na małe podwóreczko, które znajdowało się dokładnie po drugiej stronie budynku Dziurawego Kotła.
- Radziłbym panience uważać. Następnym razem panienka sama skorzysta z tego przejścia. Ja nie jestem tutaj po to, by was niańczyć! - Tu barman zrobił przerwę jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Wyjął ze swojego płaszcza coś, co zdawało się być najprawdziwszą różdżką i stuknął nią kilka razy w ceglasty mur, przy którym wszyscy stali, po czym wrócił z powrotem do baru. Ku zdziwieniu państwa Forger cegły rozstąpiły się, ukazując przejście na jakąś zatłoczoną ulicę. Była to ulica Pokątna.
W porównaniu z Dziurawym Kotłem, ulica Pokątna była fascynującym miejscem. Wąska uliczka, która ukazała się ich oczom, wyglądała jak widoczek z jakiejś starodawnej niemieckiej pocztówki, przedstawiającej kawałek miasteczka. Kamienice nie były zbyt wysokie, ale ich nachylenie w stosunku do ulicy było tak duże, że Hanka bała się, że za chwileczkę się przewrócą. Nic takiego się jednak nie działo. Kiedy państwo Forger przeszli przez dziurę w murze, przejście nagle zniknęło. "Ciekawe jak teraz wrócimy na tamtą stronę Londynu". - Pomyślała nagle Hanka. Jednak już za chwilę przestała się tym zupełnie martwić. Ulica Pokątna skupiła całą jej uwagę.
Pełno tu było sklepów, w których można było kupić najróżniejsze rzeczy, poczynając od żabich wątróbek a na wspaniałych miotłach wyścigowych kończąc. Hanka i jej rodzice musieli stać wpatrując się w te wszystkie bardzo dziwne dla nich rzeczy dość długo, bo ktoś do nich podszedł i zagadnął...
- Przepraszam, ale państwo chyba są mugolami, czyż nie?
Nie za wysoki, rudy mężczyzna stał przed nimi i wydawał się być czymś bardzo uradowany. Obok niego stało dwóch identycznie rudych i piegowatych chłopców.
- Eee... Czym? - Zapytał pan Forger.
- O, tak! - Prawie wykrzyknął rudy mężczyzna a chłopcy obok niego unieśli ręce w takim geście jakby spotkali się z samym bogiem. Zapadło krótkie milczenie.
- Och, najmocniej przepraszam. - Odezwał się w końcu rudy mężczyzna a piegowaci chłopcy przybrali grymas niewymownego żalu i natychmiast się pokłonili. - Na boga! Fred! George! Przestańcie się wygłupiać. Już dość narozrabialiście strasząc własnego profesora! A teraz robicie wstyd całej magicznej społeczności przed tą oto... - Tu zrobił krótką pauzę. - Wspaniałą rodziną Mugolską.
- Tak więc - Ciągnął dalej mężczyzna (Chłopcy za nim nadal mieli miny jakby spotkali rodzinę bogów, ale już nie gestykulowali każdego słowa rudego mężczyzny, a tym bardziej nie bili już pokłonów). - Ja się przecież nie przedstawiłem.
- Nie może być. - Mruknęła pod nosem Hanka.
- Nazywam się Artur Weasley. Pracuję w Ministerstwie. A to są Fred i George, moi synowie. Bardzo za nich przepraszam, oni nigdy nie umieją zachować powagi, kiedy wymaga tego sytuacja.
- Że jak? - Odezwał się jeden z braci.
- Że my nie potrafimy? - Zawtórował mu drugi.
- My wszystko potrafimy!
- My potrafimy nawet wtedy, gdy sytuacja tego nie wymaga! - W tej samej chwili jeden z braci wyjął coś, co musiało być różdżką i przytknął to do głowy brata.
- Caput Brasicae! - Nagle głowa jednego z braci zamieniła się w olbrzymią główkę kapusty. Hanka parsknęła śmiechem.
- Na boga! Fred! George! - Krzyknął pan Weasley, ale bracia zdawali się go nie słyszeć. Jeden biegał w kółko trzymając się za swoją głowę z kapusty a drugi znowu bił pokłony.
- Finite Incantatem! - Tym razem to pan Weasley rzucił zaklęcie. Kapuściana głowa zniknęła. - Wszystko... powiem... matce.
- Na pewno bardzo się ucieszy! - Powiedzieli bracia niemal jednocześnie.
- To my się chyba już pożegnamy. - Wypaliła nagle Hanka.
- Ależ nie! Ja bardzo, bardzo za nich przepraszam. Ja pomyślałem, że skoro państwo są mugolami to może przyda się wam pomoc. Na pewno jeszcze nie wymieniliście pieniędzy. A musicie wiedzieć, że my płacimy zupełnie inną walutą.
- No, to teraz tato się zachowałeś jak należy! - Powiedział ze śmiertelnie poważną miną jeden z braci.
- Tak, po twojej przemowie każdy głupi by pomyślał, że chcesz go naciągnąć. - Drugi z braci trzymał rękę ojca tak jakby się z nim witał lub, co bardziej prawdopodobne, jakby mu czegoś gratulował.
- Posłuchajcie. - Kontynuował pierwszy rudzielec. - Na końcu ulicy jest Bank Gringotta, gdzie możecie wymienić pieniądze. Tylko, że za pierwszym razem dobrze pójść z jakimś czarodziejem, bo widzicie...
- Straszliwe trzymetrowe gobliny...
- Tam pracują.
- Gobliny? - Zapytała z niedowierzaniem pani Forger.
- Sorry chłopaki, ale nawet niemagiczne dzieci wiedzą, że gobliny nie przekraczają metra wzrostu. - Powiedziała beztrosko Hanka.
- O bogini mądrości! - Wykrzyknął jeden z braci.
- A skąd panienka wie tyle o goblinach? - Zainteresował się pan Weasley.
- Przecież każde dziecko zna conajmniej jedną bajkę o nich. - Odpowiedziała Hanka.
- Bajkę! - Oburzył się jeden z braci.
- Chodź więc do bajkowego świata! Do Banku Gringotta! - Drugi z braci ciągnął już Hankę za rękaw.
- Widzę, że chyba nie mamy wyboru. - Odezwał się po raz pierwszy pan Forger.
- Oh, ja na prawdę nie chciałbym się narzucać. - Powiedział zmartwionym głosem pan Weasley.
- Ależ, co pan mówi. - Powiedziała dobrodusznie pani Forger. - To bardzo miłe, że zechciał nam pan pomóc.
- Żona ma absolutną rację. - Powiedział pan Forger. - Nazywam się Igor Forger a to jest Laurencja.
- A ta miła osóbka? - Zapytał pan Weasley wskazując na Hankę.
- To jest Hania. Nasza...
- Córka.
- Dokończyła uprzejmie pani Forger.
Udali się do Banku Gringotta. W ciągu drogi Hanka gadała z Fredem i Georgem a państwo Forger rozmawiali z panem Weasleyem. Bank Gringotta był oczywiście miejscem nie tyle niezwykłym, co interesującym. Tak, jak powiedział jeden z braci, było tam pełno goblinów, które przeliczały pieniądze, robiły zapiski, czy w ogóle siedziały czekając na klientów. Państwo Forger dość szybko wymienili walutę. Trzeba jednak przyznać, że nie było to takie proste. Państwo Forger zupełnie nie znali się na pieniądzach czarodziei, tak jak Weasleyowie na pieniądzach mugoli. Było małe zamieszanie polegające na tym ile należy wziąć czarodziejskiej waluty, tak by starczyło na wszystkie zakupy i zostało jeszcze dla Hanki, jako roczne kieszonkowe. W końcu opuścili Bank Gringotta.
- To może my pomożemy zrobić Hani zakupy a państwo sobie usiądą i odpoczną? - Zaproponował nagle Fred.
- Tak, to doskonały pomysł. Oprowadzimy Hanię po Pokątnej a przy okazji opowiemy jej trochę o naszym świecie, no i o szkole. - Dodał szybko George.
- No, nie wiem czy to jest dobry pomysł. - Pan Weasley miał niezdecydowaną minę.
- Hance. - Przerwała Hanka.
- Co? - Zapytali chórem bracia.
- Pokażecie Hance Pokątną, nie Hani.
- No to idziemy!!! - Powiedział Fred.
- Mamo, tato to ja wrócę za... No jak wrócę to wrócę.
- Dobrze. Idź już. - Powiedział pan Forger.
- My będziemy czekali tutaj. - Pan Weasley wskazał na pobliską kawiarnię.
- No to narazie.
I poszli. Fred i George mieli miny bardzo zadowolone. Zupełnie takie, jak wtedy, kiedy jednemu z nich wyrosła kapusta zamiast głowy.
- Może się poczęstujesz? - Zapytał beztrosko Fred.
- Eee.. No dobra. A co to jest? - Zapytała Hanka biorąc do ręki ciastko.
- To jest wspaniały Pieprzny Diabełek.
- Aha. No sądzę, że mogę spróbować.
Fred i George stali przez chwilę w milczeniu a potem.....
- Aaaaaaaaagggggggghhhhhhhhh!!!!!!!!
Hanka dosłownie zaczęła pluć ogniem. Bracia zwijali się ze śmiechu, ale ku ich zdziwieniu to samo robiła Hanka, kiedy już tylko płomienie nie wydobywały się jej z ust.
- Fantastyczne! Macie tego więcej?
- Oczywiście, ale tobie już bym tego nie polecał. Jak się zje za dużo, to może wypalić dziurę w języku. Kiedyś nafaszerowaliśmy tym naszego brata Rona, ale się mama wtedy wkurzyła.
- Niewątpię. - Powiedziała Hanka, po czym znowu wszyscy zaczęli się śmiać.
- Słuchaj. Kupmy najpierw różdżkę, co? - Zaproponował Fred.
- Mnie to wszystko jedno. Może być i różdżka.
Poszli więc do sklepu Ollivandera. Kupno różdżki nie zajęło wiele czasu, ponieważ prawie każda różdżka pasowała do Hanki.
- Bardzo dziwne. - Powiedział pan Ollivander. - Musi panienka mieć niezwykły talent, skoro z prawie każdej różdżki może panienka korzystać w tak młodym wieku, albo... Ale nie, to przecież nie wchodzi w grę.
Hanka wychodziła ze sklepu Ollivandera z BARDZO zadowoloną miną.
- To w końcu jaką różdżkę kupiłaś? - Zapytał George.
- Brzozową, 12 calową z ogonem jednorożca.
- Całkiem niezła. Tak, daje duże możliwości.
- Słuchajcie. Domyślam się, że wy nie idziecie do pierwszej klasy, co?
- Oczywiście, że nie. My jesteśmy w trzeciej.
- To może opowiedzcie mi coś o tej szkole.
- Nie ma sprawy. No... To kupmy teraz szaty. Będą cię mierzyć i tak dalej, więc będzie czas żeby ci opowiedzieć.
Weszli do sklepu Madame Malkin "Szaty na wszystkie okazje". Nie byli tam jednak sami. Na stołeczku do przymiarek stał wyjątkowo ładny i jak się potem okazało wyjątkowo wredny chłopiec.
- Kogo ja widzę? Weasleyowie! Nie mówcie, że stać was na nowe ciuchy? Jesteście ze sponsorem? - Tu spojrzał na Hankę.
- Co to za jeden? - Spytała Hanka.
- Nie mam pojęcia. - Odpowiedział Fred.
- Hej! Ty! Świński blondynku. Wypadałoby się najpierw przedstawić, wiesz? – Powiedziała Hanka.
- Coś ty do mnie powiedziała?!
- Nie masz na tyle manier by się przedstawić, to się zwracam do ciebie tak, jak mi się podoba.
- Malfoy. Draco Malfoy. A na twoim miejscu, to bym uważał.
- A to czemu? Co taki wielki prosiak jak ty mógłby mi zrobić?! Tak właściwie to....
Fred i George odciągnęli Hankę na bok.
- Co ty wyprawiasz? - Spytał George szeptem.
- Nie zaczynaj z Malfoyami. - Powiedział Fred.
- Właśnie! To największe szumowiny jakie znam. - Przerwał mu George.
- Ja o nich w życiu NIE SŁYSZAŁAM. - Powiedziała Hanka na tyle głośno, żeby Draco mógł usłyszeć.
- Aha! Ucieszył się Draco! Szlama! No pięknie. Weasleyowie ze szlamą!
- Cofnij to Malfoy! - Warknął George.
- A niby czemu? Przecież to prawda. Łazicie ze szlamą. Hańbicie dobre imię czarodziejów.
- O co mu chodzi? - Spytała Hanka Georga.
- Później ci po...
- Co się tu dzieje? - Do sklepu wszedł wysoki mężczyzna o wyjątkowo jadowitym spojrzeniu.
- Ojcze. Nie uwierzysz. Weasleyowie prowadzają się ze szlamą!
- A co w tym niewiarygodnego Draco? Mam wątpliwą przyjemność pracować z ich ojcem. Wiem jaki to typ ludzi.
- A... No tak. - Wybełkotał zbity z tropu Draco.
- Wychodzimy. - Powiedział Fred.
- A moje ciuchy? - Spytała Hanka.
- Nie uciekną. Wrócimy jak sobie stąd pójdą te rasowe kundle. - Powiedział bardzo cicho George.
- No proszę, uciekacie? - Ucieszył się Draco.
- Nic z tych rzeczy przygłupie. Od patrzenia na ciebie zrobiło mi się niedobrze. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. - Rzuciła Hanka najbardziej jadowitym tonem, na jaki ją tylko było stać.
Draco nie był w stanie nic odpowiedzieć.
- Na twoim miejscu bym uważał dziewczynko. Pewnych osób nie należy obrażać, bo... Jakby ci to wytłumaczyć, by twoja mała szlamowata główka zrozumiała... Można mieć SPORE kłopoty. - Wycedził przez zęby pan Malfoy.
- Mówi pan o sobie, czy o jakiejś innej wyjątkowo paskudnej rodzinie? - Spytała Hanka tym samym tonem. - Czy to możliwe, że takich... Jakby to ująć by pana nie urazić... Niemiłych snobów jest wśród społeczności czarodziejskiej... Więcej?
- Ty mała... - Pan Malfoy zaczął niemal krzyczeć.
- Żegnam. - Przerwała mu Hanka, po czym chwyciła za rękaw Freda i Georga i wyszła ze sklepu.
- No to masz przekichane! – Zaczął Fred.
- Właśnie. Co ci przyszło do głowy by się kłócić z Malfoyami?!?
- No, co? - Spytała Hanka z lekkim oburzeniem. - Wkurzyli mnie.
- Tylko, że teraz możesz mieć naprawdę problemy w szkole.
- Ten Draco ci nie daruje.
- No i co z tego? Mam się przejmować jednym przygłupem?
- Jednym nie ma powodu się przejmować. Jednak właśnie sprawiłaś, że u wszystkich Ślizgonów będziesz miała przekichane.
- U kogo?
- No tak. Przecież ty nic nie wiesz. - Powiedział z lekką dezaprobatą Fred.
- No to mnie oświeć Skarbnico Mądrości. - Odpowiedziała LEKKO urażona Hanka.
- Ok. Nie wkurzaj się. - Zreflektował się Fred.
- Taa... W porządku. Po prostu jeszcze mnie trochę nosi. Więc, o co chodzi?
- No... W Hogwarcie... No wiesz, Hogwart to szkoła. - Zaczął George.
- Wiem co to Hogwart! Nie róbcie ze mnie Malfoyki!
- Tylko cię sprawdzaliśmy. - Powiedział zadowolony Fred, po czym wytargał Hance włosy.
- No, ale do rzeczy. - Przerwał mu George. - Więc w Hogwarcie są cztery domy. Gryffindor, tam MY jesteśmy, Ravenclaw, Hufflepuff i Slytherin. Ci, którzy trafią do Slytherinu to Ślizgoni.
- Aha... - Przytaknęła Hanka.
- W ciągu roku domy rywalizują ze sobą zbierając punkty. Ten dom, który zdobędzie ich najwięcej zdobywa Puchar Domów. Gryffindor, Hufflepuff i Ravenclaw żyją ze sobą w zgodzie.
- No wiesz, jest widoczna rywalizacja, ale przyjaźnimy się ze sobą.
- Natomiast Ślizgoni przebywają tylko w obrębie swego domu a innych uważają...
- Za niewartych uwagi.
- Delikatnie mówiąc.
- A w jakim domu ja jestem? - Spytała Hanka.
- No, tego jeszcze nie wiadomo. Przecież nie przechodziłaś jeszcze przydziału, nie?
- No... Nie. Ale skąd wiecie, że ten Malfoy będzie w Slytherinie?
- Ooo... To bardzo łatwo przewidzieć. Jego rodzina jest tam od wieków.
- W Slytherinie są zawsze czarodzieje czystej krwi.
- To nie znaczy, że w innych domach ich nie ma, ale Slytherin...
- Czystej krwi? - Przerwała Hanka.
- No wiesz. Z dziada - pradziada. - Powiedział Fred.
- A więc ja jestem...
- No, ty nie jesteś czystej krwi, ale nie ma się czym przejmować. Dziś jest naprawdę mało rodzin czystej krwi.
- A wy?
- No my jesteśmy, ale jak widzisz nawet czysta krew nic nie daje jak cię nie lubią Malfoyowie.
- Slytherin może ci dokuczać z tego powodu. Mogą cię nazywać... Szlamą.
- Szlama! Też mi coś. - Powiedziała Hanka.
- To będzie znaczyło, że masz... - Tu George zrobił pauzę. - Szlamowatą, czyli brudną krew.
- Lata mi to. Wiecie co? Ten Malfoy nie będzie miał ze mną takiego łatwego życia. Będzie żałował, że jest ze mną na jednym roku. - Powiedziała Hanka a na jej twarzy zawitał szyderczy uśmiech.
- No! Nasza dziewczyna! Tak trzymaj. My podkręcimy trochę sytuację i cały Gryffindor stanie za tobą murem. - Powiedział niezwykle zadowolony Fred.
- A wiecie, że to się przyda? - Zapytała nagle Hanka.
- No pewnie, że się przyda. Może nawet uda nam się namówić do współpracy pozostałe domy. - Krzyknął z euforią George.
- Tego Hogwart jeszcze nie widział. Będzie zadyma, jak nic! - Zawtórował mu uradowany Fred.
- Źle mnie zrozumieliście chłopaki. Przydadzą mi się plecy, bo mam zamiar dostać się do Slytherinu. Ale propozycja zadymy też mi się podoba.
- Co?!?
- Propozycja zadymy też mi się podoba.
- Nie to!
- A co? Slytherin? – Spytała niewinnie Hanka.
- Czyś ty OSZALAŁA?!?
- Zamierzam dostać się do Slytherinu. - Powtórzyła Hanka.
- Ale TY nie możesz, no wiesz...
- Chodzi o to, że nie jestem czystej krwi? Czas już położyć kres tej głupiej tradycji. Dostanę się do Slytherinu i utrudnię Malfoyowi życie. - Na twarzy Hanki pojawił się wyraz triumfu.
Natomiast Fred i George zdawali się być po raz pierwszy w życiu zbici z tropu.

venenia : :
sty 22 2004 SlytherinGirl 1
Komentarze: 0

List


Każda historia ma gdzieś swój początek. Ta zaczyna się w całkiem zwyczajnym, a wręcz można by powiedzieć nudnym miejscu. Bo cóż może być niezwykłego w normalnym osiedlu złożonym z domków na przedmieściu jakiegoś tam miasta? Można też powiedzieć, że ta cała zwyczajność nadawała temu osiedlu charakter jakiegoś fantastycznego miejsca rodem z kiepskich książek o zjawiskach nadprzyrodzonych czy czegoś w każdym razie podobnego. Całe osiedle miało jakiś z góry ustalony nudny geometryczny kształt, nudne były ulice oraz domki między ulicami, gdyż wszystkie wyglądały tak samo. Dom, ulica, dom. Wyglądało to tak, jakby ktoś postawił wokół jednego budynku niezliczoną ilość luster, by patrzący miał wrażenie, że stoi pośrodku jakiegoś osiedla. Wszystkie domy były jednak prawdziwe. Przed każdym stał inny samochód, zwyczajem sąsiedzkim, jeden lepszy od drugiego, a przed domami były małe ogródki. Gospodynie domowe prześcigały się w tym, który ogródek ma być ładniejszy, tak jak ich mężowie prześcigali się w jakości marek swoich samochodów. Może, więc to i lepiej, że chociaż budynki były wszystkie takie same. Przynajmniej na tym polu sąsiedzi nie musieli ze sobą rywalizować.
W jednym z takich nudnych domków z ładnym ogródkiem mieszkała najzwyklejsza na świecie rodzina, rodzina państwa Forgerów. Tata był prawnikiem, całkiem niezłym na marginesie, a mama jak większość pań w okolicy zajmowała się prowadzeniem domu. Byli to ludzie całkiem przeciętni, nie wyróżniający się zbytnio. Mieli córkę, znaczy się zwykłego rozpieszczonego bachora. Hanusia, bo tak się nazywało to cudo, miała kota. Nic by nie było w tym nadzwyczajnego, ale jej charakterek w zestawieniu z czarnym kotem, z którym się notabene nie rozstawała, sprawił, że wszystkie okoliczne dzieciaki nazywały ją wiedźmą. Niewiele się z resztą te rozkapryszone bachory pomyliły (nie oszukujmy się, dziś wszystkie dzieci to małe, rozpuszczone, potworzaste paskudniki). Hanka była czarownicą, a właściwie dopiero miała się nią stać.
Słońce było już wysoko na niebie, kiedy zegarek swoim wakacyjnym zwyczajem nie zadzwonił. Bo i po co miałby to robić? W wakacje nie trzeba wcześnie wstawać. Było już właściwie południe, kiedy Hanka zwlekła się z łóżka. Kiedy doprowadziła się do jakiegoś porządku, czy jak kto woli otrzepała z piór, zeszła po schodach do kuchni, by zrobić sobie jakieś śniadanie. Widok rodziców rozmawiających o czymś z przejęciem, nie zrobił na niej większego wrażenia. Była sobota, więc mogli sobie rozmawiać do woli, w końcu pan Forger nie musiał iść dzisiaj do pracy. Szepty rodziców wydały się jej jednak na tyle ciekawe, że zaczęła bezczelnie podsłuchiwać swoich rodzicieli.
- No, ale ta cała dziwna sowa. One są pod ochroną i chyba nie można ich używać jako gołębi pocztowych? - Dopytywała się męża pani Forger.
- Wiesz kochanie, chyba masz rację - Odpowiedział niemalże natychmiast pan Forger, a zaraz potem na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech znaczący mniej więcej tyle, co: "na tym można sporo zarobić". - Podali adres zwrotny?
- Nie, napisane jest tylko: Hogwart Szkoła Magii i Czarodziejstwa. Nawet nie ma znaczka, ale trzeba przyznać, że ten list adresowała czyjaś wyjątkowo wprawna ręka. Pismo jest bardzo ładne, wręcz trochę takie, takie... Jakby z zeszłego stulecia. No wiesz, kiedy poeci spisywali swoje wiersze ptasim piórem maczanym w atramencie, a narzeczeni pisywali do siebie piękne, romantyczne i długie listy.
- Tak, tak - Krótko skomentował pan Forger. - To nie może być jakiś głupi żart któregoś z jej znajomych. Żadne dziecko w tym wieku nie umie tak pisać, poza tym wygląda to całkiem... - Tu pan Forger zawahał się chwilę. - autentycznie.
- Może, więc spytamy ją, co o tym myśli? W końcu o nią tu chodzi.
- Zaraz, zaraz, o jaką "nią"? - Pomyślała niemal natychmiast Hanka. - Chyba nie myślą o mnie? Szkoła magii? W życiu nie słyszałam. No, w cyrku czasami pokazują jakieś tam tandetne sztuczki, ale do tego nie potrzeba żadnej szkoły, chyba. Zresztą ja nie chcę pracować w żadnym cyrku!
- NIE CHCĘ! NIGDZIE NIE PÓJDE! CHCECIE BYM UCZYŁA SIE NA JAKIEGOŚ CYRKOWCA? GDZIE MOJA GODNOŚĆ, GDZIE MOJE AMBICJE??! - Wywrzeszczała Hanka szybko.
- Myślę jednak, że powinnaś najpierw TO przeczytać. - Powiedział rzeczowym tonem pan Forger i wręczył swojej córce list. - Tam chyba nie uczą jakiś "cyrkowych sztuczek". Sama zobacz.
Hanka wzięła od niechcenia pożółkłą kopertę z miną oczywiście wielce obojętną na fakt, że właśnie powiadomiono ją o tym, że została przyjęta na pierwszy rok nauki w szkole magii.
- Nawet ich nie stać na porządny papier. Ten tu wygląda jakby miał ze sto lat, albo i więcej. Nie zdziwiłabym się gdyby pamiętał czasy Kleopatry.
- Najwyraźniej to bardzo stara szkoła... z tradycjami. - Powiedziała nieśmiało pani Forger.
- Wy naprawdę chcecie mnie tam posłać? Przecież nic nie wiecie o tej szkole. Chodzi wam o te sowy, tak? Tata doniesie na nich Ministerstwu Opieki nad Zwierzętami a potem zaproponuje "biednej szkółce" adwokacką pomoc za specjalnie niską opłatą? Zgadłam?
- Wcale tego nie zamierzałem. - Powiedział lekko urażony pan Forger.
- Akurat, bo ci uwierzę. No dobra, co my tu mamy? Uprzejmie zawiadamiamy... Bla, bla, bla... Potrzebne będą... Czy oni na głowę upadli? Kociołki, różdżka, jakieś składniki do eliksirów... To jakaś bzdura! Niby gdzie można to wszystko dostać? O! Proszę! Ze wszystkich tych niby potrzebnych bzdur mam aż jedną! Hau chcesz ze mną jechać? Napisali, że studenci mogą ze sobą zabrać albo sowę, albo kota, albo ropuchę. (Kto chciałby mieć ropuchę?). No i nie wolno pierwszoroczniakom mieć własnej miotły. - Tu Hanka zrobiła długą pauzę, po czym głęboko westchnęła. - A tak chciałam sobie polatać.
- Widzisz Niunia? Będziesz mogła zabrać kotkę ze sobą. Byłoby wspaniale mieć prawdziwą czarownicę w domu. Już jesteśmy z ciebie dumni.
- Wy się ze mnie nabijacie! - Hanka zmarszczyła brwi. - Chociaż z drugiej strony wykaz przedmiotów jest całkiem interesujący. Zaklęcia, historia magii - To musi być akurat nudne, ale dalej jest już ciekawiej. - Transmutacja (Ciekawe, co to takiego?), zielarstwo, eliksiry, opieka nad magicznymi stworzeniami, astrologia i obrona przed czarną magią. Fajnie byłoby potrafić uwarzyć jakąś truciznę lub umieć rzucić jakiś urok czy coś takiego. Piszą, że semestr zaczyna się pierwszego września. Odjazd ze stacji King's Cross, peron dziewięć i... trzy czwarte... - Jazgot Hanki ucichł na chwilkę, jednak zaraz potem wróciła do kontynuacji swojej wypowiedzi.
- Skoro są różdżki i miotły to i peron dziewięć i trzy czwarte pewnie też istnieje! - Zakończyła z wyrazem triumfu na swej okrągłej twarzy.
Państwo Forger patrzyli przez chwilę niepewnie na swoją córkę. Zapanowała ta długa niezręczna dla wszystkich cisza. Trwało to jakiś czas, więc by przerwać kłopotliwe dla wszystkich milczenie pani Forger powoli zaczęła - Ależ Niuniasku nie myślisz chyba o TYM poważnie?
- Właśnie! - Dodał tak szybko jak tylko to się dało pan Forger. - My chcieliśmy się tylko tak podroczyć...
- Otóż to! - Weszła w słowo swojemu mężowi pani Forger. - List nas trochę zaskoczył, ale...
- To nie może być przecież prawda. - Skończył pan Forger. - Wiedzieliśmy, że podsłuchujesz i tak tylko pomyśleliśmy...
- Że to dobra okazja by ponabijać się ze swojej Hanusi, Niuni, Malucha czy jak tam mnie jeszcze nazywacie? - Tym razem to Hanka przerwała w połowie wypowiedziane zdanie. - Ale ja już podjęłam decyzję. JADĘ tam i koniec. A, i zgodnie z waszą sugestią zabieram ze sobą Hau.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? My sobie z ciebie zażartowaliśmy, więc chcesz nam odpłacić tym samym, tak? - Niepewnie ciągnęła dalej rozmowę pani Forger. - Pytam się teraz ciebie poważnie, NA PRAWDĘ chcesz tam jechać?
- Tak, na prawdę. Słuchajcie, jeśli to jakaś lipa, to wrócę po miesiącu i wtedy pójdę do normalnego gimnazjum, wiesz tato, tego, w którym się uczyliście. Jeśli jednak będą tam uczyć tego, czego się spodziewam po nazwach przedmiotów... Zastanówcie się tylko! Ilu ludzi potrafi robić takie rzeczy?!?
Tym razem cisza, która zapanowała po wypowiedzeniu tych słów, trwała nieco krócej niż ta przed chwilą i w końcu...
- No kochana, mnie przekonałaś. Mówisz jak prawdziwa córka adwokata, masz gadane! Ja się zgadzam. Możesz jechać. - Powiedział odważnie pan Forger.
- Na serio? E.. To znaczy się.. Bomba! No to idę wysłać potwierdzenie, że przyjadę. Ta sowa chyba na to czeka. - Tu Hanka wskazała na brązowego puchacza, który siedział na kominku obserwując ich leniwie. - Ej! Sowa! Chodź do mojego pokoju zaraz dam ci list do doręczenia.
- No, ale ja nie jestem do końca przekonana. - Powiedziała pani Forger.
- Dlatego teraz porozmawia z tobą tatuś a ja pójdę do swojego pokoju, by jeszcze raz przeczytać list.
Hanka zaczęła zbierać wszystkie strony zawiadomienia, które leżały teraz porozkładane niemal po całym pokoju. (Było tego całkiem sporo).
- O proszę! "W związku z tym, że pochodzi Pani z rodziny nie wykazującej wcześniej predyspozycji magicznych dołączmy mapę, by ułatwić trafienie na ulicę Pokątną, gdzie będzie się Pani mogła zaopatrzyć we wszystkie potrzebne rzeczy". Teraz to już jest pełen odjazd! - Krzyknęła Hanka wbiegając po schodach. Sowa natychmiast poleciała za nią.
Kiedy Hanka była pogrążona w lekturze listu, który przed chwilą otrzymała, oraz pisaniu powiadomienia dla szkoły, piętro niżej w salonie państwo Forger rozmawiali o tym, co właśnie zaszło.
- Nie jestem do końca przekonana o tym czy powinna tam jechać. - Mówiła zmartwionym głosem pani Forger.
- Dostała list, więc ten, co go przysłał dobrze wiedział, że taka osoba mieszka w tym domu. Z tego, co było napisane w tamtym liście wynikało, że jest ona czarownicą. Myślę, że powinniśmy dać jej szansę.
- Ale ja myślałam, że wtedy to był taki tylko żart... No dobrze, niech jedzie, przynajmniej będzie wśród swoich.

- Proszę, możesz lecieć. Tylko nie zgub, dobrze? - Mówiła Hanka do sowy, kiedy ta z listem w dziobie zbierała się do odlotu.

Minął cały lipiec i zaczął się sierpień. W domu państwa Forgerów nie poruszano już kwestii listu. Było oczywiste. Hanka jedzie do Hogwartu za niecały miesiąc. Czasami tylko żartowano sobie z magicznych mocy, które wkrótce Hanka miała posiąść.
- I będziesz używać czarów, by sprzątać swój pokój. Może wtedy będzie w nim porządek.
- Albo doleje wam czegoś do herbaty byście nie byli tacy złośliwi. A właśnie, może jutro pojedziemy na tą Pokątną? Za tydzień koniec sierpnia.
- Dobrze, może być jutro. - Powiedziała pani Forger.
Tej nocy, podobnie jak po otrzymaniu listu, Hanka nie mogła zasnąć. Kiedy to już nastąpiło, śniło jej się, że nie mogła ulicy Pokątnej znaleźć. Gdy się obudziła, ranek był na prawdę śliczny. Nie było ani upalnie, ani zimno. Można by powiedzieć, wymarzona pogoda na zakupy. Zaraz po śniadaniu cała rodzinka zapakowała się w samochód, oczywiście bardzo dobrej marki, i ruszyła w stronę Londynu, gdyż tam, według mapy, znajdowało się tajemne przejście na ulicę Pokątną.

venenia : :